Ta lokalizacja od zawsze rozpalała moją wyobraźnię. Jechałem pełen optymizmu popartego miłymi wspomnieniami. W zeszłym roku w kwietniu wyholowałem tu przecież mojego rekordowego karanksa GT o długości całkowitej 148 cm (140 cm do wcięcia w płetwie). Ryba ważyła ponad pięćdziesiąt kg, więc miałem pewność, że są tam okazy i warto mocno popracować. Tym bardziej, że jestem w stałym kontakcie z właścicielem bazy wędkarskiej i znam wyniki wcześniejszych ekip, które zagościły tam przed nami. Nie powiem, miały się czym pochwalić…
Pływaliśmy we czterech na wygodnej, nowoczesnej łodzi poppingowej. Cały czas mieliśmy do dyspozycji dwóch super przewodników, którzy wręcz wyprzedzali nasze myśli. Byli wszędzie, wiązali przypony, zmieniali przynęty, podbierali ryby, robili zdjęcia, podawali napoje chłodzące, szykowali lunch na łodzi. I tak od rana do wieczora przez 6 pełnych dni. To duży komfort, jeśli pływa się z fachowcami.
Jako baza służył nam przestronny katamaran z czterema niezależnymi kabinami, więc każdy z nas miał indywidualne miejsce do spania. Śniadania i kolacje na katamaranie były bardzo smaczne, kucharka znała się na rzeczy. Codziennie jako przystawkę przed kolacją mieliśmy pyszne sashimi z tuńczyka bądź makreli królewskiej. Sama kolacja to zazwyczaj dania główne ze świeżo złowionych ryb w różnych odsłonach lub steki z miejscowej wołowiny zwanej Zebu, a do tego świeże sałaty, słodziutkie owoce, dobre wino, zimne piwo i drinki. Żyć nie umieraćJ
Przez 6 dni łowienia eksplorowaliśmy wody na północnym zachodzie Madagaskaru, docierając prawie do najdalej na północ oddalonego Diego Suarez. Kilka dni pływaliśmy po terenie Parku Narodowego Nosy Hara Marine National Park. Przepiękne widoki, dziesiątki wysp i wysepek, niesamowite formacje skaliste i dużo soczystej zieleni, a wszystko zamieszkałe przez gromady ptactwa.
Madagaskar słynie przede wszystkim z wielu gatunków graników i innych ryb operujących w strefie przydennej, poławianych najczęściej na pilkery metodą vertical jigging i slow jigging. Stosujemy przynęty od 130 do 250 g, zależnie od głębokości i uciągu kształtowanego natężeniem prądów morskich. W toni trafiają się tuńczyki żółtopłetwe i tuńczyki „psie” czyli waleczne Dogtooth tuna , które niestety często obcinają nam przynęty, lub po uporczywych ucieczkach w kierunku skalistego dna przecinają o skały przypony fluorocarbonowe. Poza tym łowimy makrele królewskie z zębami ostrymi jak żyletki (te też potrafią obciąć przynętę nie wiadomo kiedy…), rekiny, Red Jobfish, barakudy, karanksy. Mnie oczywiście bardziej interesowały metody spinningowe, do których zalicza się popping oraz casting bezsterowymi woblerami typu stickbait. Przynęty prowadzone są po powierzchni lub tuż pod nią, dlatego wszystkie odprowadzenia, wyjścia, ataki ryb i brania są zazwyczaj widoczne i bardzo widowiskowe, często okraszone ogromnymi bryzgami wody lub wyskokami ryb trzymających przynętę w pysku.
Spinningowanie w tropikach to nie jest lekki sport. Trzeba się mocno napracować. Wędki spinningowe przy długości ok. 250-260 cm mają ciężar wyrzutu 180, 200 lub 250 g. Kołowrotki typu Shimano Stella 18000 czy Daiwa Saltiga 6000 swoje ważą. Przynęty, których używamy w tropikach zazwyczaj są w przedziale od 100 do 180 g. Każdego poppera lub sticka trzeba wprowadzić w ruch, musi być „zachęcający” dla ryb, a zarazem szybki, aby ryba nie zdążyła mu się przyjrzeć. Nie ma mowy o powolnym skręcaniu, między innymi dlatego stosujemy kołowrotki o dużym przełożeniu i nawoju 120-130 cm za jednym obrotem korbki. To wszystko dzieje się oczywiście w tropikalnej aurze. Żar się z nieba leje, temperatura ponad 30 stopni, często tylko znikomy podmuch powietrza ( wtedy modlimy się, aby przewodnik przemieścił się na inne miejsce, przynajmniej owieje nas „wiaterek”…). Niektórzy zapytają: to po co się tak męczyć ? Ano po to, aby doświadczyć brań z powierzchni i odjazdów kilkunasto- lub kilkudziesięciokilogramowych ryb. Tego nie da się opisać. To jest magia, która wciąga i zmusza wędkarza do niebywałego wysiłku. Co z tego, że kręgosłup boli, ręce mdleją, mięśnie sztywnieją, palce drętwieją, robią się zakwasy. Odjazd dużego GT czy tuńczyka wynagradza wszelkie niedogodności. Łowimy kilka okazów GT z przedziału 30+, najwięcej szczęścia ma nasz kolega Mirek, który rok temu złapał bakcyla w Egipcie na Morzu Czerwonym i od tej pory regularnie odwiedza różne łowiska tropikalne. Doposażył się w profesjonalny sprzęt, więc szanse na utrzymanie walczącej ryby są zdecydowanie większe. Ryby atakują poppery Heru Cubera (głownie na nie łowimy na tym wyjeździe), praktycznie każdy kolor przynęty kusi jakiegoś drapieżnika. Poza tym używamy klasyków Dumbbell, Yo-Zuri, Orion, Hamer Head, Pin Popper, także modele typu „chlapaki” szczególnie sprawdzające się podczas flauty. Łowimy łącznie kilka ponadmetrowych GT, z których największy wyholowany przez Mirka mierzy 122 cm do wcięcia w płetwie. To okaz o wadze ok. 37 kg. Dał mu wiele frajdy. Jest zmordowany, ale bardzo szczęśliwy. Po holu długo polewa się z wiadra wodą morską, aby trochę ochłonąć i ostudzić emocje. Niewiele to daje, ale po walce z tak wymagającą rybą trzeba trochę odpocząć. Ryby ( w tym każde GT) po sesji zdjęciowej są wypuszczane. Zostawiamy tylko te, które mają trafić na nasz stół na kolację.
Ja tym razem mam mniej szczęścia na poppery, choć nie odpuszczam nawet na moment, ale za to zaliczam wiele brań w jiggingu na pilkery. Trzeciego dnia łowienia na rozległym blacie poprzerywanym gwałtownymi kilkunastometrowymi uskokami na głębokości ok. 65 m w przeciągu godziny na wędkę do slow jiggingu łowię dwa ogromne rekiny szacowane przez przewodników na ok. 40 i 60 kg! Mam oba hole i odhaczanie okazów nagrane na kamerze. Świetna sprawa. Co prawda podczas drugiego holu już prawie nie czułem prawej ręki i musiałem sobie pomagać przytrzymując uginającą się wędkę lewą ręką , ale warto było !
Metodami jiggowymi łowimy też tuńczyki Dogtooth, makrele królewskie, Red Jobfish, karanksy mangrowcowe i sporo innych gatunków. Po raz pierwszy trafia mi się długaśny dziwoląg o nazwie Trumpetfish, który z racji mięsistego kaczego dzioba brał przynętę na kilka razy, aż w końcu zassał.
Madagaskar po raz kolejny spełnił moje oczekiwania. Towarzystwo dopisało. Opieka przewodników i całej załogi katamaranu była perfekcyjna. Podróż, choć męcząca, obyła się bez niespodzianek. Kolejne doświadczenia zdobyte, łatwiej będzie planować kolejne wyprawy. Oczywiście wrócę na Madagaskar za rok. Marzę o złowieniu kolejnego GT przekraczającego magiczną granicę 40+. Wody Oceanu Indyjskiego wokół Madagaskaru obfitują w wiele gatunków ryb, z pewnością pływa w nim sporo takich okazów.
W marcu jak w garncu, czyli Malgaski mix…
mar
24