Listopadowe ostatki na Morzu Czerwonym 2018

Autor muskie

mar

24

Kolejny długo oczekiwany  wyjazd w mocnym składzie, który  postanowiliśmy spędzić na 6-io dniowym Safari na Morzu Czerwonym. Limit bagażu tradycyjnie przekroczony, ale dzięki wypełnieniu bagaży podręcznych kołowrotkami bez szpulek z plecionką oraz pajdą ciężkich pilkerów czarter do Marsa Alam odbywa się bez dopłat do bagażu. Po przylocie tradycyjnie pakowanie do przestronnego busa zapewnionego przez przewodnika i podróż do portu. Tam czeka na nas duża łódź baza z 4-ma wygodnymi kabinami, kuchnią, liczną załogą. Mamy do dyspozycji dwie dwusilnikowe wygodne łodzie do poppingu, jiggowania z doświadczonymi przewodnikami.
Wypływamy tradycyjnie z portu Hamata.  Najpierw kierujemy się na północ, jest tam sporo ciekawych raf. W drugiej części wyjazdu przemieszczamy się na południe w kierunku Sudanu. Tam zapuszczają się głownie statki turystyczne z nurkami. Jest masa ciekawych raf, podwodnych jaskiń i korytarzy. Po drodze jest też Dolphin House, miejsce w którym codziennie gromadzą się dziesiątki, a czasami setki rekinów. Można z nimi pływać, nie płoszą się. Miejsce to jest otoczone ogromną  ok. 2-3 kilometrową rafą, gdzie zawsze próbujemy swoich sił z popperami i stickbaitsami. Tym razem też przynęty idą w ruch , ale brań jest niewiele. Widzimy sporo drobnicy, widocznie drapieżniki mają zbyt dużo pokarmu, aby aktywnie reagować na nasze przynęty.
 
Temperatura w ciągi dnia wynosi ok. 28-30 stopni, korzystna pogoda (niezbyt wietrznie) motywuje nas do sporego wysiłku jakim jest łowienie w tropikach. Łowimy głównie na popping, trochę na stickbaity. Padają pierwsze karanksy niebieskopłetwe, pierwsze GT, barakudy, Red snappery.  Ilościowo szału nie ma, ale nie zawsze jest Eldorado.
Na jigging i slow jigging też pada trochę ryb. Jednego dnia udaje mi się złowić piękną seriolę na verticala. Hol ze 110 metrów  był  wycieńczający, ale warto było się pomęczyć, bo ryba ważyła ok. 20 kg.
Wieczorami, kiedy zapadają „egipskie ciemności”, w oczekiwaniu na pyszną zupę rybną i kolację z obowiązkową rybą, kibicujemy wytrwalcom, którzy  na filety i kawałki kalmarów łowią kolorowe ryby rafowe. Brania ryb są dość częste, choć nie jest łatwo je zaciąć. Pada m. in. sporych rozmiarów rozdymka z ostrymi, wystającymi zębami.  Trzeba uważać przy odhaczaniu. Mamy wygodną łódź bazę,  spory pokład do wypoczynku czy nocnego wędkowania. Trafił się nam wyśmienity kucharz. W małej klitce zwanej kuchnią ( wymiary może 150 x 200 cm) tworzy specjały, które codziennie nas zaskakują i zawsze są wyśmienite. Widać, że ma dar  i lubi to, co robi. Na koniec wyjazdu dostaje od nas specjalny napiwek, na który w pełni zasłużył.
Kolejne dni mijają dość szybko. Atutem jest to, że na morzu nie ma zasięgu i nie musimy siedzieć „w telefonach”. Zawsze po śniadaniu mamy I turę łowienia, gdzieś od 7:00 do 13:00. Potem powrót na łódź bazę, snurkowanie, lunch, chwila odpoczynku i koło 14:30 II tura łowienia aż do zmierzchu.  Trzeciego dnia nasz weteran Miecio maj swój dzień. Najpierw na poppera wyholował ogromną barakudę, potem w teoretycznie mało ciekawym miejscu zaciął pięknego tuńczyka zębatego, takiego z „dwójką” z przodu. Pełen szacun. Pozostali też mają fajne ryby, kilka oczywiście spada podczas holu czy urywa nasze mocne zestawy. Nic nowego…J   Kilka razy napotykamy stada delfinów, które chętnie towarzyszą naszym łodziom. I tak „nudzimy się” przez  pięć dni. Ostatniego pierwszą pożegnalną turę dnia kończymy ok. 15:00. Rzutem na taśmę Jarek łowi  ładnego GT (chwilę wcześniej zaatakował mojego poppera, ale  nie trafił…). Jarek rzucił w to samo miejsce i w jego poppera już trafił! Życie… J Potem pakowanie sprzętu na łodzi bazie, lunch i powrót do portu. Z tego miejsca mamy ok. 3 km do znanego nam hotelu, w którym zawsze kończymy nasze wędkarskie turnusy. Tam łapiemy się jeszcze na basen, zimne piwo z baru, a potem na obfitą kolację.
Następnego dnia trochę porannego leniuchowania, kąpiel w morzu, a koło południa przyjeżdża po nas bus i jedziemy na lotnisko.
Zgodnie stwierdziliśmy, że w przyszłym roku musimy zaliczyć kilka wypraw w tropiki. Poza Morzem Czerwonym rozmawiamy o Madagaskarze, Andamanach, Lakszadiwach. Jest sporo ciekawych kierunków. Trochę daleko od Europy, ale dla osób, które złapały „tropikalnego” bakcyla odległości przestają mieć aż takie znaczenie. Liczą się walory łowiska, dobra opieka przewodników, bezpieczeństwo.
W Egipcie czuliśmy się bezpiecznie, na lotnisku w Marsa Alam wzmożona oraz bardzo miła kontrola potwierdziła, że Egipcjanie bardzo dbają o turystów. Do zobaczenia podczas kolejnego Safari na  Morzu Czerwonym.