Północny Madagaskar 04.2018

Autor muskie

mar

24

Madagskar przyciąga jak magnes. Ogromne akweny Oceanu Indyjskiego do obłowienia, super pogoda, najlepsi przewodnicy (nigdzie indziej nie spotkałem takich profesjonalistów), świetna kuchnia, pyszne owoce, przepiękna przyroda, świetna obsługa.
Trzeba tylko przyjechać, nastawić się na 6 dni ciężkiej pracy ( oj tak, popping i jigging w tropikach nie są lekkie…, to nie jest łowienie na paprochy czy kopytka… ), ale warto. Ryby są waleczne, biorą widowiskowo. Najciekawsze jest to, że nigdy nie wiesz, co zaatakuje Twoją przynętę. Może to być ryba 2-3 kg, średniaczek 10-15 kg, konkret 25-40 kg albo potwór 50-100 kg lub jeszcze więcej ! Trzeba być skupionym i przygotowanym na każdą ewentualność, bo ryby ( a szczególnie te większe nie uznają kompromisów). Po takie przyjechałem w kwietniu 2018 roku, za namową lokalnych przewodników, którzy właśnie ten miesiąc rekomendowali, jako najlepszy na złowienie okazu karanksa GT.  Już 9-ty rok uganiam się za tymi (i nie tylko) rybami po różnych krajach tropikalnych. Miałem kilka ogromnych GT (takich 40+) na kiju, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Rozgięta kotwica, plecionka przecięta o rafę, zbyt słabe zacięcie… Sporo można wymieniać.  Oczywiście sprzęt miałem odpowiedni: kołowrotek Shimano Stella 18000 SW, kij Tenryu 8’6” do 200 g (czyli popularna LUŚNIA), przypon fluorocarbonowy 200 Lb, plecionka Varivas Avani SMP do 120 lb, a do tego kilkadziesiąt Popperów i stickbaitów uzbrojonych w super mocne kotwice Owner oraz Shout.
Łowimy na północnym zachodzie Madagaskaru, w pobliżu Parku Narodowego Nosy Hara Marine National Park. Dwóch przewodników na ponad 10-io metrowej łodzi poppingowej dogadza nam na każdym kroku. Wiążą wytrzymałe węzły, zmieniają przynęty, pokazuja kierunek rzutów, wypatruja stad drobnicy (jak oni to widzą… !) czasami z odległości kilkuset metrów, podbierają ryby, robią zdjęcia przed ich uwolnieniem, szykują smaczny lunch. Żyć nie umierać! Do odpoczynku mamy do dyspozycji wygodny katamaran z indywidualnymi kabinami. Jest też spora kuchnia, gdzie każdego dnia przygotowują dla nas urozmaicone śniadania, smaczne lunche (spożywane na łodzi) oraz obfite kolacje poprzedzane przystawką. Zazwyczaj jest to saskimi ze świeżo złowionej ryby (tuńczyk żółto płetwy, tuńczyk Dogtooth, wahoo). Pychota. Potem kolacja z zupą rybną, daniem głównym z ryby lub befsztykiem z Zebu (miejscowa odmiana krowy), deser. Czuć  kuchnię francuską z domieszką malgaskiej. Rewelacja.
Ale oczywiście najważniejsze jest łowienie.   Już pierwszego dnia na rozległym blacie ze średnią  głębokością  20-24 metry łowimy kilka ładnych GT, barakudy, karanksy niebieskopłetwe. Przewodnicy zachęcają do intensywnego poppingu, dużymi przynętami. Zakładam sprawdzonego na Morzu Czerwonym Dekla uzbrojonego z tyłu w 1 kotwicę  Shout 6/0 oraz dodatkowo pojedynczy hak 13/0 na plecionce Assist Line 360 Lb dołączony do kółka przed przynętą. Taki sposób zbrojenia (zamiast 2 kotwic) powoduje, że podczas rzutu lub poppowania  kotwice nie zaczepiają się o przypon, więc nie ma „pustych” rzutów. Jeśli ryba zaatakuje poppera  od przodu, to jest szansa, że zaczepi się o hak dowieszony do przedniego kółka przy przyponie. Czasami przy prawidłowym zacięciu ryby za tylną kotwicę ryba w trakcie holu i nagłych zwrotów potrafi się dodatkowo zahaczyć o dyndający z przodu hak i tworzy się „parasol” powodujący wycieńczający hol, nawet przy mniejszej rybie, ale jest to wpisane w uroki łowienia tropikalnego. Pierwszy GT na Dekla ma ok. 15 kg. Luśnia szybko daje sobie z nim radę(tzn. ja z Luśnią…), ryba wraca do wody tak jak wszystkie karanksy. Potem mam kolejne branie, ale ryba spada. Rzucam dalej, bo czuję, że ryby są aktywne. Wreszcie widzę kolejny strzał ryby w poppera. Bryzgi wody. Oj, będzie się działo… Przewodnik krzyczy: Big GT, Big GT, potem: strike, strike, strike…, czyli zatnij, zatnij, zatnij… Oczywiście zacinam 3-4 razy. Kołowrotek pomimo hamulca dokręconego na „beton”  terkocze, plecionka tnie wodę, ryba idzie w dno. Na szczęście nie trafia na ostrą jak brzytwa rafę. Potem długie pompowanie, podciągnięcie ryby do łodzi i podebranie jej przez obu przewodników. Jeden chwycił za przypon, drugi za  płatwę ogonową. Ryba ląduje na pokładzie. Radość ogromna. Mierzymy GT, ma 122 cm do wcięcia w płetwie ogonowej. Według tabeli  z przeliczeniem na kilogramy ryba waży ok. 37-38 kg. Mój rekordowy GT i to już pierwszego dnia ! Robimy szybko zdjęcia, polewając GT wodą, także w otwory skrzelowe. Ryba w dobrej kondycji zostaje uwolniona, a my łowimy dalej. Każdy z nas doławia jeszcze co najmniej po 1 karanksie.
Humory dopisują. Drugiego dnia zmieniamy rejon łowienia, łowimy sporo ryb na jogging. Ja m. in. wyholowałem rekina ok. 20 kg na slow jigging, na małą przynętę. Hol  trwa dość długo, rekin zawsze po zobaczeniu łodzi ucieka na 30-40 metrów, potem trochę słabnie i daje się podciągnąć do łodzi. Przewodnicy zakładają mu pętlę z liny, można zrobić kilka fotek J Potem odpływa…
Trzeciego dnia następuje załamanie pogody, wieje niemiłosiernie. Chronimy się między wyspami w Parku Narodowym. Mimo złych warunków łowimy kilka ryb, m.in. ładnego grupera na stickbaita.
Czwarty dzień upływa pod znakiem jiggingu, pada sporo ryb na pilkery z głębokości 45-70 m.
Piątego dnia  na ogromnym blacie z głębokością ok28 m trafiamy na stada drobnicy, m.in. kolorowych fizylierów. Widać żerujące drapieżniki. Łowimy kilka sportowych GT.  Potem brania ustają. Ja dalej łowię na sprawdzone poppery, m.in. na kultowe Dumbbelle firmy River2Sea. To były moje pierwsze poppery, na nie łowiłem pierwsze GT na Morzu Czerwonym w 2011 roku. Tym razem też się sprawdziły. Branie następuje gwałtownie. Popper zostaje „zassany” z powierzchni i znika. To charakterystyczne dla dużych ryb. Rzeczywiście, to była bardzo duża ryba. Przez kilka minut trzymałem wędkę w  prawie wyprostowanych rękach – taka była siła ciągnięcia, a ja za wszelką cenę nie chciałem dopuścić, aby ryba doszła do dna i zetknęła się z rafą. Udało się. Ryba powoli słabła, a ja odzyskiwałem cenne metry plecionki.  W momencie, jak ukazała się pod powierzchnią, pode mną ugięły się nogi. To był prawdziwy okaz ! Ogromny GT.  Przewodnicy we dwóch wyciągnęli rybę na pokład. Popper na szczęście tkwił głęboko w paszczy GT, wystawało tylko ok. 5 cm. Dzięki temu hol był bezpieczny, ryba nie wypięła się, nie rozgięła kotwicy ( co było by prawdopodobne przy zacięciu z zewnątrz pyska. Zapanowała euforia na pokładzie . Wielki GT padł moim łupem. Miarka pokazuje 148 cm długości całkowitej, 140 cm do wcięcia w płetwie ogonowej. Ryba o wadze ok. 53 kg !!! Czyli nie z przedziału 40+, ale już nawet 50+ Jestem bardzo zmęczony, ale niesamowicie szczęśliwy.  Polewamy rybę wodą, robimy zdjęcia. Takie GT może się zdarzyć tylko raz w życiu.
Oczywiście wieczorem świętujemy nasz połów. Przy kolacji towarzyszą nam nasi przewodnicy i załoga katamaranu. Znajduje się muzyka malgaska i inicjujemy małe Disco na katamaranie. Chyba nie ma co się dziwić. Taki dzień. Taki GT. Taka atmooosferaJ
Ostatniego dnia wstajemy „trochę” zmęczeni. Humory jednak dopisują , łowimy cały dzień, a w międzyczasie na czas lunchu zawijamy do zatoki na Archipelagu Mitsio, gdzie mieści się baza wędkarska, w której byłem trzykrotnie. Tam jestem witany okrzykiem ”to samo”. Dla zainteresowanych wyjaśniam: baza dysponuje OPEN BAR-em w pakiecie, a obsługa szybko uczy się, jakie drinki preferuje wędkarz. Po pierwszym zamówieniu wystarczy powiedzieć ”to samo” i barman już wie, jakiego drinka ma przygotować…J
Wieczorem tradycyjnie pożegnalna kolacja z właścicielem firmy przewodników wędkarskich w restauracji Baobab, zdanie relacji z wyprawy i … umówienie się na kolejny wyjazd wiosną 2019. Po takiej wyprawie nie było innej alternatywy.
Ostatniego dnia odwiedzamy Park z lemurami, symbolem Madagaskaru. Część daje się sfotografować z bardzo bliska. Przewodni opowiada o lemurach oraz innych zwierzętach zamieszkujących park. Zwiedzamy także manufakturę zajmującą się produkcją czerwonego pieprzu. Rewelacja. Potem robimy zakupy, tradycyjnie stos magnesów, trochę przypraw i wracamy do hotelu. Po lunchu transport na lotnisko i powrót do Polski. Na szczęście w planach już kolejna wyprawa, więc kilkunastogodzinna podróż się nie dłuży się zbytnio.  Fajnie było 🙂