Wędkarski Raj – Malediwy

Autor muskie

lis

13

Już wielokrotnie potwierdzałem , że należę do grupy osób, która całkowicie zafascynowała się spinningiem rafowym, a w szczególności poppingiem.
Razem z kolegami szukamy miejsc, gdzie możemy spełniać się z naszym hobby. A jeśli rafy, to dlaczego nie archipelag Malediwów, gdzie na środku Oceanu Indyjskiego na przestrzeni kilkuset kilometrów kwadratowych znajduje się ponad 1200 wysp i wysepek tworzących piękne atole, otoczone rafami koralowymi. Pod koniec września pojawiła się możliwość tygodniowego wyjazdu na Malediwy połączonego z nasza ulubioną metodą połowu. Z uwagi na przelot wygodnymi liniami Emirates (przesiadka w Dubaju) mogłem zabrać 10 kg klamotów więcej, niż zazwyczaj i nie musiałem dopłacać za tubę z wędkami. Jedzenie na pokładzie samolotu i markowe popitki umilały dość długą podróż (łącznie prawie 10 godzin lotu).
Malediwy przywitały nas ciepłą, choć deszczową pogodą. Na szczęście deszcze w tropikach nie padają godzinami i są dość ciepłe. Pomimo trochę zachmurzonego nieba musieliśmy uważać na słońce, gdyż dla niego chmury nie stanowiły problemu. Nasz atol oddalony ok. 30 minut drogi motorówką od stolicy Malediwów – Male miał wszystkiego ok. kilometra długości i 200 metrów szerokości. Półgodzinny spacerek pozwolił poznać całą wyspę 🙂 Zadbane alejki spacerowe, bungalowy, apartamenty na palach (które do tej pory oglądałem tylko na zdjęciach), ciekawa roślinność, dużo ptactwa oraz masa ryb widocznych z pomostu, czy podczas nurkowania. Smaczna kuchnia w restauracji hotelowej, bardzo duży wybór potraw, miła obsługa kelnerska. Drugiego dnia obchodziłem urodziny i z tej okazji kelnerzy przystroili nasz stolik pękami kolorowych kwiatów tropikalnych, przynieśli butelkę wina. Kucharz przygotował specjalny tort urodzinowy z trzema świeczkami (jak miło jest sięgnąć pamięcią do lat dziecinnych :)), a grupa kelnerów zebrała się wokół naszego stolika i zaśpiewała Happy Birthday.
My jednak z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze wypłynięcie. Łódź (a w zasadzie mini lotniskowiec wyposażony w dwa silniki po 200 HP) zjawiła się przed czasem. Załoga okazała się bardzo sympatyczna i uczynna. Poza tym pełen profesjonalizm. Ryby dopisywały. Już na pierwszej miejscówce Witek łowi okaz GT ponad trzydzieści kg. Potem padają kolejne. Sporo się zrywa, kilka atakuje niecelnie. W zasadzie przez cały dzień coś się dzieje. Wyjątek stanowi czas około godzinnego obfitego deszczu tropikalnego, przy którym ciężko jest pokazać zalety poppingu. Poza GT łowimy karanksyniebieskopłetwe i Redjob-y. Ja tracę ogromnego GT razem z  popperem. Nie byłem w stanie utrzymać ryby, która po kilkudziesięciu sekundach holu pomimo dokręconego hamulca wysnuła kilkadziesiąt metrów plecionki i przecięła ją o rafę 🙁
Kolejne dni wyglądają podobnie. Codziennie jesteśmy w innych miejscach, zaliczamy kolejne podwodne rafy, kolejne urokliwe atole, wysepki. Wszędzie jest jakieś branie, atak ryby czy udany hol. Każdego dnia łowimy około dziesięciu ryb (większość to GT), a drugie tyle zrywa się, bądź niecelnie atakuje nasze poppery. Ekipa przewodnika spisuje się znakomicie. Bardzo dobrze napływają na miejscówki, pomagają przy zmianie przynęt, wzorcowo opiekują się złowionymi rybami (delikatne uwalnianie przynęt, polewanie wodą skrzeli, szybkie sesje zdjęciowe). Jesteśmy pod wrażeniem. Łódź czysta, zadbana, bezpieczna. Fajna muzyka w tle. Popujemy w takt muzyki Eminema, M. Jacksona czy Akona. Jest ekstra ! Pomimo jeszcze jednego dnia, gdzie ulewny tropikalny deszcz krzyżuje nam szyki i znowu mamy ok. godzinną przerwę. Wszystkie karanksy oczywiście obowiązkowo trafiają do wody, ale zabieramy jednego złowionego przeze mnie red Snapera. Oddajemy go kucharzowi z włoskiej restauracji (w ośrodku hotelowym poza główna hotelową mieliśmy jeszcze chińską i japońską restaurację oraz kilka barów), rezerwujemy stolik, a wieczorem przychodzimy na ucztę, gdzie głównym daniem jest nasz Snaper z grilla.
Podsumowując: piękna i bardzo rybna okolica. Setki miejscówekwprost wymarzonych dla spinningistów. Pozostaje się tylko cieszyć, że są jeszcze na świecie takie miejsca obfitujące w duże ilości GT. A że trzeba tam lecieć co najmniej 10 godzin ? Ja mógłbym latać nawet dwa razy w miesiącu 🙂