mar

2

Jak się masz, wszystko za darmo, zajebista cena, mucha rucha karalucha, dobra zupa z bobra”. Egipscy handlarze z bazaru w Asuanie bezbłędnie rozpoznają Polaków i w różny, często niekonwencjonalny sposób namawiają do odwiedzin ich stoiska.
Od razu widać, że „ nasi tu byli” Piszę ten tekst w kilka dni po powrocie z dwutygodniowej wyprawy, dziesięć dni od momentu rozpoczęcia rozruchów w Kairze i Aleksandrii. Przyszłość pokaże, kiedy będziemy mieli możliwość powrotu na Ziemię Faraonów.

Po zeszłorocznej marcowej wyprawie byłem już o wiele mądrzejszy. Odpowiedni sprzęt, zapas woblerów o średniej długości 14 cm, penetrujących wodę między 4-9 m, mocne kotwice, wzmacniane kółeczka, przypony flouorokarbonowe o średnicy 0,7-0,8 mm, a do tego różnokolorowe gumy, z których większość miała około 15 cm długości, mocne haki z główkami 35-50g.
Zimą okonie nilowe szykują się do wiosennego tarła i są niesamowicie agresywne. Większość złowionych ryb mierzy od 85-105 cm, waga oscyluje między 8 a 15 kg. W naszej ekipie pada też kilka okazów, największy waży prawie 30 kg.

Łowimy kilkoma metodami. Poza trolingiem sporo spinningujemy, szczególnie przy kamiennych wyspach i na górkach podwodnych, które bezbłędnie namierzają przewodnicy. Na blatach o głębokości ok. 10 m jigujemy w pionie dużymi gumami – sposób trochę podobny do łowienia dorszy na Bałtyku.
Szczególnie emocjonujący jest hol dużego okonia na sprzęcie spinningowym. Wędka około 3 m długości, ciężar wyrzutu do 100 g i kołowrotek spinningowy dają dużo większą frajdę z holu, niż trolingowy króciak 30-50 funtowy z multiplikatorem. Ale nie zapominamy o tym, że w każdym momencie może się nam trafić ryba 3-cyfrowa i sprzęt musi być niezawodny.

Okoń nilowy w Jeziorze Nassera warunki do rozwoju ma doskonałe. Akwen jest ogromny, ponad 500 km długości, tysiące wysp i wysepek, zatok i mnóstwo tilapii, głównego pokarmu tego drapieżnika.

Podczas łowienia okoni nilowych częstym przyłowem jest Tigerfish – ryba tygrysia. To bardzo sportowa ryba, piekielnie silna i szybka, walczy zaciekle do końca. Jej ogromne, ostre zęby zostawiają trwałe ślady na naszych przynętach (gumy są raczej przynętami jednorazowymi). Przepiękne ubarwienie, jeden wielki mięsień, okazała płetwa ogonowa. Ta ryba działa na mnie jak magnes. Chce się tutaj wracać dla Tigerfish. Łowię kilka okazów między 3-4 kg, a największa sztuka (według oceny przewodnika 6-7 kg) po emocjonującym holu wypluwa pokiereszowany wobler tuż przy łodzi. Dziura w Rapali po zębie ryby tygrysiej ma prawie wielkość monety jednogroszowej. 100 % respektu dla tej ryby.

Ciekawe, że w ogóle nie widać wędkarzy. Presja wędkarska jest znikoma, natomiast jest sporo rybaków nastawionych głównie na tilapię.
Jest z nami ekipa telewizyjna programu „Taaka Ryba”, pływamy blisko siebie, filmowane są hole ryb, które niedługo będzie można zobaczyć w przygotowanych przez ekipę filmach. Kilka okoni łowimy spinningując już po zapadnięciu zmroku, głównie na woblery flagowce i wściekłozielone duże ripery. Hol metrowa w trakcie prawdziwych egipskich ciemności jest bardzo emocjonujący. W trakcie sześciu dni łowienia przemierzamy na jeziorze odcinek grubo ponad 100 km.

Naszą ruchomą bazę stanowi wygodna łódź z dwuosobowymi kabinami, toaletami z ciepłą wodą i górnym pokładem służącym jako jadalnia i miejsce do wieczornych opowiadań o naszych dokonaniach, natomiast łowimy z szybkich i wygodnych 2-3 osobowych motorówek.

Każda jest kierowana przez profesjonalnego przewodnika. Posiłki są świetnie przygotowane, egipska załoga spisuje się rewelacyjnie. Ekipa uczestników wyprawy współpracują bez zarzutu , przez cały pobyt towarzyszy nam wspaniała ATMOOOSFERA. Wieczory (zachód słońca był ok. 18) są długie, więc opowiadaniom, dowcipom, śmiechom, śpiewom nie ma końca. Jak się dobierze zgrany zespół Dżerymengo i zaśpiewają bracia Sidor, to tylko prawdziwi wędkarze zrozumieją podniosłość takich chwil….

Ostatniego wieczoru Egipcjanie przygotowują nam nie lada niespodziankę. Kucharze i przewodnicy przebierają się w tradycyjne nubijskie stroje (galabija, spolszczona nazwa to komeszka) i dają nam półgodzinny koncert, śpiewając pieśni nubijskie, w których głównym motywem jest rzeka Nil. Bardzo miły akcent.

Ostatniego dnia po południu kończymy łowienie w słynnym mieście Abu Simbel, gdzie zwiedzamy dwie przepiękne świątynie poświęcone faraonowi Ramzesowi II i bogini Neferette, przeniesione z terenów, które obecnie zalewają wody j. Nasera. W drodze powrotnej pomiędzy Asuanem a Marsa Alam nad Morzem Czerwonym, na środku pustyni, spotykamy stado kilkudziesięciu wielbłądów, które swobodnie przemieszczają się w poprzek drogi, całkowicie ignorując naszego busa. Możemy do nich podejść prawie na wyciągnięcie ręki, robimy zdjęcia.
Podsumowując: wyjazd bardzo udany, opieka przewodników firmy wędkarskiej wzorcowa. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Widać, że dobrze znają swój fach i bardzo zależy im na wysokiej jakości świadczonych usług. Negrashi, szef firmy egipskiej dużo podróżuje po świecie poszukując wędkarskich przygód. Łowił sumy i sandacze na Ebro, duże szczupaki w Holandii, łososie w USA i Kanadzie. Wędkarstwo to jego pasja i widać, że lubi to, co robi.
Po dwóch wyprawach na okonie nilowe mam już duże doświadczenie i z powodzeniem mogę polecać wędkarzom tego typu wyprawy. Duże i waleczne ryby, przepiękne widoki, niezapomniane przygody… Chętnie pomogę w organizacji wyjazdu. Pakiety wędkarskie są zazwyczaj 6-dniowe i dotyczą grup od 3 do 8 osób, a najlepszy okres na zaplanowanie wyprawy trwa od połowy listopada do końca maja.
W trakcie pobytu w Egipcie udało się nam jeszcze zorganizować dwa jednodniowe wypady na Morze Czerwone. Złowiliśmy trochę ciekawych ryb, nurkowaliśmy przy rafach koralowych z ogromnymi żółwiami, widzieliśmy prawie dwumetrową murenę.

Mamy w planach kolejną wyprawę, tym razem Big Game na Morzu Czerwonym. Nasz przewodnik posiada specjalnie dostosowaną morską łódź z kabinami. Szykujemy się na maj, oby tylko dało się tam bezpiecznie polecieć, bo na miejscu zajmie się nami nasz opiekun, więc o resztę możemy być spokojni.

sie

13

Sporo obaw, znaków zapytania. Ale przecież nie jedziemy na pustynię, czy do dżungli. Cywilizacja dotarła tam dość dawno, a dziś turyści, to żyła złota dla Egipcjan. Poza dobrze znanym Morzem Czerwonym, nad którym w luksusowych hotelach non-stop przebywają tysiące turystów, Egipt ma jeszcze ogromne Jezioro Nasera, ogromny sztuczny zbiornik utworzony na rzece Nil na początku lat siedemdziesiątych, zatrzymujący się na olbrzymiej tamie w miejscowości Asuan.

Jezioro Nasera jest zbiornikiem samooczyszczającym się. Obecne badania wskazują na zerową klasę czystości wody, co oznacza wodę bezpośrednio nadającą się do picia. Jest to jedno z największych sztucznych jezior świata: jego powierzchnia wynosi 5250 km2, długość 510 km, a głębokość sięga 180 m.

Ciągnie się ono od Asuanu przez Nubię, aż do Wadi Halfa w Sudanie. W 83% znajduje się na terytorium Egiptu i tu nosi imię Gamala Abdel Nasera, w Sudanie (17% całkowitej powierzchni) nazywane jest jeziorem Nubia. To właśnie w pobliże asuańskiej tamy dolatujemy po przesiadkach w Rzymie i Kairze, a po kilkunastu minutach jazdy busem z lotniska docieramy do prywatnego portu. Tam czeka na nas właściciel niemałej „floty” turystyczno-wędkarskiej, łącznie kilkanaście jednostek od małych dwuosobowych motorówek do dużego statku-hotelu z wygodnymi kabinami, węzłem sanitarnym i tarasem jadalniano-wypoczynkowym. Pełen Wersal . . .

Ja z Danielem „Deniro” otrzymujemy do dyspozycji około ośmiometrowej długości łódź z kabiną 3-osobową, kuchnią, spiżarką, zamrażarką. Nasi opiekunowie – przewodnik Ali, kucharz i ochroniarz mają do dyspozycji… dach naszej kabiny. Czyli będą spali pod chmurką.

Przez pierwsze dwa dni nie zazdroszczę im, gdyż bardzo silnie wieje, także z nocy. W końcu to jeszcze zima. Pytam się o wyposażenie łodzi – widzę echosondę. A co z zasilaniem? Jak będziemy ładować nasze komórki? W końcu mamy spędzić na łodzi 6 dni. Odpowiedź  trochę mnie osłabia – na łodzi jest agregat, ale i  tak po dwóch godzinach rejsu stracimy zasięg, więc komórki będą nieprzydatne. Na szczęście, załoga posiada telefon satelitarny, on nie traci zasięgu.

Nasz anglojęzyczny przewodnik Ali (brat szefa) od 18 lat łowi na jeziorze Nasera. Informuje, że możliwości łowienia są różne. O tej porze roku  preferuje się trolling woblerami schodzącymi na 3 – 6 metrów oraz spinning wszelkimi dostępnymi przynętami. Oczywiście należy pamiętać, że celem naszej wyprawy są okonie nilowe, a najmniejsze poławiane osobniki przewyższają rozmiarami aktualny rekord Polski okonia, więc wielkość przynęt bardziej przypomina te tradycyjnie stosowane na grube szczupaki.

Rekordowy okoń Nilowy z J. Nasera ważył 176 kg!!! Nasi przewodnicy mają na koncie okazy od 62 kg do 106 kg. O mniejszych nie wspominają. Ot, takie „patelniaki”… Drugą interesującą nas rybą jest Tigerfish, czyli ryba tygrysia. Pięknie ubarwiona, ogromnie waleczna, impetem przypomina trochę łososie lub skandynawskie czarniaki. No i te budzące respekt zębiska…

Jezioro jest ogromne, miejscami tracimy orientację (my), bo Ali zna je jak własną kieszeń. Cała masa wysp, zatok, górek podwodnych, dość skąpa roślinność, setki ptaków i krystalicznie czysta woda. Trochę przypomina mi się wiosenny krajobraz szwedzkich i norweskich szkierów, ale napotkani ciemnoskórzy rybacy, temperatura marcowa plus 30 stopni Celsjusza w cieniu i brak soli w wodzie uświadamiają mi, że jesteśmy jednak na innym kontynencie.

Tak naprawdę dopiero na trzeci dzień  – mimo że przewodnik się bardzo starał –  po ustabilizowaniu się pogody, zaczynamy „normalnie” łowić. Ali, zajmujący swoje stanowisko na „bocianim gnieździe”, bezbłędnie prowadzi łódź pomiędzy wyspami, starannie opływa skupiska podwodnej roślinności, przy których czają się okonie nilowe i ryby tygrysie. Zawsze informuje nas, czy mamy łowić na przynęty płyciej chodzące, czy też możemy założyć coś głębiej nurkującego.

Doskonale „czyta” to ogromne łowisko. Sporo łowimy, przez około trzy godziny pada 8 ryb, a największy okoń dochodzi do 10 kg. Jest też śliczny Tigerfish, trochę ponad „trójkę”. Większość ryb łowimy na trolling. Podczas holu okonie wielokrotnie wyskakują, próbują uwolnić się od woblera. Przewodnik pomaga w wyciąganiu ryb na pokład, robimy sporo zdjęć.

Dolna szczęka okonia jest w miarę bezpieczna, można za nią chwycić rybę, ale przy kilku sztukach potrzebna jest osęka. Ali podbiera ryby bardzo ostrożnie, prawie wszystkie wracają  do wody, ale kilka trafia pod nóż kucharza, a potem na nasz stół. Na moje życzenie kucharz przygotowuje okonia na dwa sposoby: egipski, bogaty w różnorodne przyprawy i nasz polski, czyli tradycyjna panierka z odrobiną soli.  Pychota. Kruchutkie, delikatne mięso, smakiem trochę przypomina świeżego bałtyckiego dorsza. Ucztujemy do woli.

Z przynęt najskuteczniejsze okazują się Rapala DT-9 i baryłki Manns +20. Kolory jaskrawo zielone, pomarańczowe i nasze flagowce. I tu uwaga!  Ryby są bardzo waleczne, demolują fabryczne kotwice i kółeczka. Trzeba wszystko przezbroić na sprzęt najwyższej jakości. Mocne kółka i kotwice, najlepiej Ownera. Morskie kotwice są zazwyczaj zbyt ciężkie do niektórych woblerów,  wypaczają ich pracę. Za to mocne morskie agrafki. Nie ma żartów. W każdej chwili przynętę może pochwycić jakieś nilowe monstrum.

Kołowrotki – do trollingu, multiplikatory sprawdzonej firmy, wielkość 7000 – 10000, z czułym hamulcem. Brania okonia są gwałtowne, często następuje odjazd ryby i nie można dopuszczać do zerwania zestawu. Do spinningu stosujemy mocne szczupakowo-trociowe kręciołki. Wykonujemy dalekie rzuty. Chodzi o to, aby przynęta (najczęściej wobler) spenetrowała jak największy odcinek wody. Większość brań, także jesienią, ma miejsce na głębokości od 4 do 7 metrów. Musimy pozwolić przynęcie popracować na tych głębokościach. Wędki do trolla mocne, trochę jak morskie 20 – 30 funtów, długość 210 – 240 cm. Łódź wyposażona jest w wędki Shimano Beast Master wersja „travel”240 cm w czterech składach.  Do spinningowania długie, minimum 3-metrowe trociowe kijki.

Często zatrzymujemy się przy kamienistych wysepkach, długim kijem daleko się rzuca, lepiej manewruje przynętą i praktycznie nic się nie urywa. Plecionka do trollingu niezbyt gruba (jakieś 20 – 30 kg wytrzymałości), aby przynęta mogła zejść na dobrą głębokość. Co najmniej metrowy przypon  z grubej fluorocarbonowej żyłki (wytrzymałość 60-70 kg), odpornej na przetarcia. Dno jeziora w większości jest najeżone ostrymi skałami, kamieniami. Jesienią łowi się grube sztuki, są one wtedy przed tarłem i chętnie atakują duże, 15-20 centymetrowe woblery. Bardzo dobrze sprawdza się też wtedy metoda na żywca.

Poza okoniami nilowymi łowimy kilka ryb tygrysich, także na obrotówki. Ryby są bardzo szybkie, błyskawicznie się przemieszczają. Czasami podczas holu wydaje się, że ryba zeszła, ale ona z ogromną prędkością płynie w stronę łodzi tak, że nie nadążamy wybierać luzu plecionki. Za chwilę ta torpeda odbija w bok i przemieszcza się kolejne kilkadziesiąt metrów.  Jej hol można porównać do holu kanadyjskich łososi z rzeki Fraser  lub do norweskich czarniaków.  Przepiękne ubarwienie i pokaźne zęby tigerfisha to dwie niesamowite cechy, które powodują, że marzę o kolejnej wyprawie i spotkaniu z tą przepiękną rybą. Największa sztuka zostaje zabrana przez naszą załogę – mają ją uwędzić i poczęstować nas przy następnym pobycie…

Przed wyjazdem czytałem, że w J. Nasera są sumy dorastające do 40 kg. Ali potwierdza moje wiadomości. Jednej nocy postanawiam zarzucić coś na grunt. Jako że nie dysponujemy żywcem,  przewodnik proponuje kawałek mrożonego kurczaka. Ciekawe… Dwa zestawy „drobiowe” lądują w obiecującej zatoce, ale brań nie widać i nie słychać. Na niebie najpierw obserwujemy prawdziwe „egipskie ciemności” , a potem pojawia się ogromna ilość gwiazd. Śliczny widok. Od razu mam wspomnienia z Mazur, kiedy w lipcowe noce siadaliśmy nad Krutynią i wsłuchiwaliśmy się w dźwięk dzwoneczka naszych bambusowych gruntówek, w oczekiwaniu na branie węgorza.

Postanawiamy zostawić zestawy na noc. Rano niespodzianka. Na jednej wędce w  zwisającą plecionkę zaplątał się nietoperz, widocznie w nocy nie wykazał się należytą czujnością. Robię kilka fotek i pomagam mu się uwolnić. Na drugiej wędce mamy półtorakilogramową  Electricfish czyli rybę elektryczną!!!  Skusiła się na surowego kurczaka! Podobno nieźle kopie. Wolę nie sprawdzać. Po wyhaczeniu wraca do wody.
Cała nasza wyprawa przypomina prawdziwe safari – warunki są dość surowe, przez okrągłe 144 godziny obcujemy z oryginalną a zarazem dziką przyrodą, śpimy tam, gdzie akurat dopłyniemy przed zmrokiem, jemy to, co mamy na zapasie w spiżarce i zamrażarce, ewentualnie to, co złowimy… Muszę zaznaczyć, że przydzielony nam kucharz starał się, pomimo dość trudnych warunków pokładowych. Posiłki były smaczne, doprawione, estetycznie podane. Nic nam nie zaszkodziło, nie dopadła nas „zemsta Faraona”. Oczywiście tak na wszelki wypadek posiłkowaliśmy się własnymi wysokoprocentowymi „odkażaczami”.

A Egipcjanie też zadbali o nas. Znają turystów z Europy. Dobrze wiedzą, czego potrzeba wędkarzowi, który kilka dni przebywa poza rodzinnym domem. Przez całą drogę towarzyszyła nam niebieskooka „Stella”, była na wyciągnięcie ręki, zawsze w zasięgu . . .
Lodówki turystyczne były zapełniane napojami, mieliśmy duży zapas wody mineralnej przydatnej w upalnej pogodzie oraz przy myciu zębów. A nasi opiekunowie pili wodę wprost z jeziora.
Przemieszczając się, często widzimy rybaków, którzy poławiają głównie tilapię. Ali praktycznie zna wszystkich na jeziorze. Czasami podpływamy do nich, pokazują nam swoje połowy. Jednego wieczoru jemy tilapię na kolację. Mocne, zbite, smaczne mięso. Nastąpił handel wymienny, ryby za torebkę ryżu. Warto było!

Rybacy mieszkają w prowizorycznych (przenośnych) czworokątnych szałasach. W porze przyboru wody (od sierpnia do października różnice poziomu wody mogą sięgać nawet ok. 20 metrów! ) przenoszą szałasy na większe (wyższe) wyspy. Na takich wyspach mieszkają też Beduini, którzy wypasają kozy. Wokoło mnóstwo ptaków, łącznie z bocianami i pelikanami. Kamieniste wyspy zamieszkuje wiele gatunków jaszczurek, gekonów itp.

Z uporem wypatrujemy krokodyla, ale tylko na jednej z wysp udaje nam się  natknąć na rozkładającego się osobnika. Jest jeszcze dość dobrze zachowany, ale fetor jest uciążliwy.  Mierzę go krokami – ma ponad 4 metry!!!  Budzi respekt. Ciekawe, jak zginął ? Zbyt długo się nie zastanawiamy, ale jedna łuska ląduje na pamiątkę w chlebaku.
Podczas codziennych kąpieli w jeziorze, trochę nerwowo rozglądamy się na boki, ale przewodnik twierdzi, że krokodyle płoszą się na widok łodzi i ludzi. Może to i dobrze. Nasz pakiet wycieczkowy nie przewidywał luksusów, ale 4. wieczoru zaznajemy go w pełni. Nasza łódź cumuje obok powracającej z  trasy do portu łodzi-hotelu, należącej do firmy brata Alego. Mamy możliwość przespania się w wygodnej kabinie, jest WC, prysznic z gorącą wodą, zadaszony taras widokowy, wygodne kanapy do sjestowania. Pięć wędkarskich gwiazdek!  Przy grupie 6-8 wędkarzy taka łódź płynie razem z dwuosobowymi motorówkami  wędkarskimi. Towarzyszy im jeszcze łódź-zaopatrzenie, na której odbywa się gotowanie, tam też mieszka załoga, przewodnicy. Właśnie z takiej opcji zamierzam skorzystać podczas kolejnej wyprawy do Egiptu planowanej w drugiej połowie listopada.

To wielka radocha spędzić 6 dni i nocy na wodzie, łowić od świtu do zmierzchu, skupić uwagę na bardzo oryginalnej przyrodzie, zrobić sobie fotkę z okoniem nilowym przy zachodzącym słońcu. Naprawdę można odpocząć i wyluzować się. Ziemia Faraonów okazała się dla nas łaskawa. Jesienią powinno  być jeszcze lepiej.
Jeżeli macie więcej pytań o możliwościach wędkowania, to chętnie odpowiem.