maj

15

Czekałem, czekałem i wiedziałem, że będzie warto. Jedenaście miesięcy temu zauroczyło mnie Morze Czerwone – ogromną ilością pięknych ryb, tysiącami raf, błękitną wodą i baraszkującymi stadami delfinów.

W połowie kwietnia, jak na szpilkach, przetrzymałem cztery godziny lotu do Marsa Alam na południu Egiptu i potem dwie godziny w klimatyzowanym busie podstawionym przez naszego przewodnika, aby wreszcie stanąć na pokładzie statku, który przez sześć dni i nocy miał być naszą bazą gdzieś na środku Morza Czerwonego.

Statek Baza

Do tego szybka, dwusilnikowa łódź wędkarska z niezawodnym przewodnikiem Saigli, który towarzyszył nam w zeszłorocznej wyprawie i zna morze jak własną kieszeń.

Saigli

Już pierwsze godziny łowienia na poppery  dają nam kilka  karanksów GT, red snapery i przepiękne graniki. Po popołudniu jest podobnie,  pada jeszcze karanks niebieskopłetwy,  kilkukilogramowa barakuda, tuńczyki.

Karanks niebieskopłetwy

Granik

Większość ryb łowimy na morskie poppery średniej wielkości, około 20 cm. Ręka boli od ciągłego podszarpywania przynęty (jerkowania) oraz od dalekich rzutów ciężkim sprzętem. Zgodnie stwierdzamy, że przed takim wyjazdem przydałby się trening na siłowni. Ryby też są bardzo wymagające. Niszczą przynęty. Jak zwykle, największe nie dają się zatrzymać i po gwałtownym braniu rwą zestawy na podwodnych rafach. A łowimy głównie wzdłuż przepięknych raf koralowych, przy których za kolorową drobnicą uganiają się różne morskie potwory.

Zgryziony wobler

Ryba księżycowa

Próbujemy tez łowić na pilkery w pionie, tzw. vertical jiging, ale trafiają się tylko małe i średnie sztuki – tuńczyki, ryby księżycowe i różowe. Pilkery do tej metody są uzbrojone w pojedynczy mocny hak (3/0 -6/0)  umocowany na krótkiej i bardzo wytrzymałej plecionce, tzw.  assist hook.

Na pilkera

Używam oryginalnych pilkerów firmy Williamson lub naszych, z dyndającym haczykiem zamiast kotwicy. Pomni zeszłorocznych doświadczeń, zawczasu wymieniamy kółeczka łącznikowe, eliminujemy srebrne krętliki (często uderza w nie barakuda i odcina przypon), szykujemy specjalne węzły, gdyż żyłka przyponowa ma 1 mm średnicy. Zaliczam jedno bardzo mocne branie na pilkera, ale zestaw zostaje brutalnie odcięty – niestety tutejsze barakudy mają ogromne paszcze.

Ptyś zwiadowca

Barrakuda Kamila

Przekonujemy się o tym z Kamilem czwartego dnia, gdy o świcie, po pokonaniu prawie pięćdziesięciu kilometrów łodzią w ślizgu, obławiamy dwie urokliwe wyspy, gdzieś na środku morza, odległe zaledwie 4 godziny drogi łodzią od brzegów Arabii Saudyjskiej. Łowimy na zmianę na poppery,  pilkery i na trolling. Po kilku pięknych braniach tuńczyków, GT, red snaperów i graników do głosu dochodzą olbrzymie barakudy. Kamil łowi okaz 145 cm o wadze powyżej 25 kg. Moja, mniejsza barakuda, złowiona na trolling, na fioletowego Bombera jest bliźniaczo podobna do Kamilowej, ale potem, podczas łowienia popperem Dummbell zacinam istnego potwora, który po wylądowaniu na pokładzie zostaje zmierzony i zważony. Barakuda ma 153 cm długości i waży 30,5 kg!!! Cóż ona wyprawiała podczas holu… Godny przeciwnik, zęby jak u krokodyla.

Dwie wielkie

Krokodyl

Dopiero po jakiejś godzinie decyduję się na sesję zdjęciową, gdyż pierwsza z dużych barakud tylko raz machnęła swoim ogromnym pyskiem i zostawiła dwie krwawiące rany na mojej prawej ręce. Przewodnik okazał się wytrawnym znachorem, użył „tajemnych leków” i na szczęście rany szybko się zasklepiły, a ja mogłem kontynuować łowienie. Właśnie wtedy wyholowałem tę największa barakudę. Potwornie gruba i szeroka. Zresztą widać na zdjęciach, gdyż ja także nie należę do ułomków, ze wzrostem 189 cm i wagą ok. 105 kg.

Ptysiowy granik

Podczas gdy my z Kamilem szaleliśmy wokół wysp,  nasz kolega Wojtek „Ptyś” szalał ze swoimi wędkami trollingowymi na statku bazie. Złowił siedem fajnych i dużych ryb, a ósma holowana  przez kilka minut (był to tuńczyk około 5-6 kg) tuż pod powierzchnią wody została zaatakowana przez wyskakującego z wody rekina, który pożarł ją w mgnieniu oka. To, że Ptyś przeżywał to zdarzenie, jest oczywiste, ale po wymianie zdań pomiędzy załogą statku, która widziała całe zdarzenie, a naszymi przewodnikami z łodzi wędkarskiej wywnioskowałem, że scenariusz pasowałby do kolejnej edycji filmu „Szczęki” . Rekin porównywany był do orki!

Tunczyk Ptysia

Ptyś z red snapperem

Ostatnie dwa dni przynoszą zmianę pogody, zaczyna mocniej bujać. Egipcjanie nazywają to sztormem, ale w porównaniu do naszego Bałtyku oceniam to na 4-5 stopni w skali Beauforta. Ja łowię bez przerwy. Trochę nas zalewają bryzy bardzo słonej wody podczas przemieszczania się przez fale, ale burty łodzi są wygodne, maja dobrą wysokość do siedzenia i w takiej pozycji można swobodnie spinningować.

Popperowanie

Granik

Tego dnia łowimy w trollingu dwa ładne tuńczyki, a pod wieczór gdy zaczynamy obławiać przybrzeżne rafy, w ciągu niecałych dwóch godzin łowię pięć pięknych ryb. Na poppery padają dwa  waleczne GT, red snaper, barakuda i ryba przypominająca naszą belonę, ale sporo większa od przeciętnej. Miara wskazała 123 cm. Ostatniego dnia pogoda jest podobna, mimo sporej fali łowimy kilka ryb, w tym nasze ulubione GT.

Coś jak belona

Tuńczyk

Poświęciliśmy na łowienie także kilka długich wieczorów, opuszczając tuż nad dno rybne filety.  Brań było bardzo dużo, prawie każda wyciągnięta ryba była inna, niektóre z nich trzeba było ostrożnie odhaczać, gdyż mogły boleśnie nas ukłuć. My łowiliśmy na wędki, natomiast załoga łowiła ”na rękę”. Porównaliśmy nasze wyniki z efektami załogi i okazało się, że miejscowe metody też są bardzo skuteczne, a brania „ na rękę” powodują ogromne emocje. Nasz kucharz złowił pięknego red snapera  o wadze około 7 kg. Tą rybą zdeklasował nasz nocne wyczyny, ale i tak zabawa była przednia.

Makrela królewska

Załoga łowiła na rękę...

Codziennie jedliśmy świetnie przyrządzone ryby, kuchnia na statku wszystkim przypadła do gustu. Szkoda, że wyjazd trwa tylko sześć dni.

Kolacja

Wróciliśmy jeszcze na jedną noc do hotelu. Wreszcie wygodne łóżka, przestronny prysznic, klima w pokoju, basen ze słodką wodą, drink bar… Trochę komfortu po sześciu dniach spędzonych na morzu.

Big Game na Czerwonym

Autor muskie

lip

10

Po styczniowej, rewelacyjnej wyprawie na okonie nilowe i namiastce łowienia na Morzu Czerwonym, ogromnie wzrosły nam apetyty na prawdziwe BIG GAME. Egipt jest do tego wymarzonym miejscem. Pogoda jak drut, tylko 4 godziny lotu z Warszawy, przystępne ceny i – co najważniejsze – opieka profesjonalnego przewodnika wędkarskiego połączona z możliwością łowienia na mało eksploatowanych wodach Morza Czerwonego.

Majowy wyjazd poprzedziły niemałe przygotowania. Należało uzupełnić sporo sprzętu. Częściowo mogliśmy wykorzystać wędki i kołowrotki używane na Bałtyku czy fiordach norweskich, ale przy morskim trollingu ponad dwudziestocentymetrowymi woblerami sprzęt musi być mocny.

Wędki od 50 Lb lub powyżej 400g. Multiplikatory minimum 30 Lb, a nawet 50-80 Lb. Żyłki o średnicy 0,60 mm i więcej, a plecionki o wytrzymałości 30 kg i więcej. Nie ma żartów. W Morzu Czerwonym pływa mnóstwo ogromnych ryb, są silniejsze od słodkowodnych i każdy element zestawu powinien być najwyższej jakości.

Przez pierwsze dwa dni tracimy sporo przynęt i ryb. Nie wytrzymują kotwice, kółeczka łącznikowe, pękają plecionki. Sięgamy po „ciężką broń”, wspomaga nas przewodnik – ma w zapasie odpowiednie woblery, mocne kółka, mocne kotwice.

Łowimy kilkoma metodami. Mamy do dyspozycji prawie 30. metrowy statek-bazę, z którego super się troluje i łowi na filety na rafach koralowych. Do tego jest do dyspozycji szybka dwusilnikowa łódź dla trzech wędkarzy.

Poza trollingiem sporo popperujemy i pilkerujemy w pionie (vertical jiging). Poppery morskie zdecydowanie różnią się od naszych słodkowodnych. Średnia wielkość to około 20 cm długości przy ciężarze około 100g.

Przewodnik przemieszcza się wzdłuż rafy, na odległość 50 m rzutu ciężkim popperem. Prowadzenie przynęty przypomina łowienie boleni – poza ekspresowym ściąganiem, dochodzi jeszcze podszarpywanie poppera.

Brania są gwałtowne. Często po chybionym ataku ryba ponawia atak, aż do skutku. Szok. Jak tylko mamy rybę, przewodnik odpływa od pełnej zaczepów rafy i umożliwia przez to walkę z rybą na głębszej, pozbawionej zaczepów wodzie.

Największa moja ryba, GT (giant treval) zwany karanksem olbrzymim ma 27 kg. Łowię jeszcze karanksy 22 i 21 kg oraz sporo mniejszych, także z gatunków karanksów niebieskich i złotopłetwych. Są to bardzo sportowe ryby, przemieszczają się błyskawicznie, walczą zaciekle , bez chwili wytchnienia.

Mam dwa przypadki, że prawidłowo zacięta za tylną kotwicę woblera ryba, w trakcie holu zaczepia się przednią kotwicą tuż za skrzelami. Wtedy hol tego wygrzbieconego kłębka mięśni przypomina ciągnięcie otwartego spadochronu z turbodoładowaniem. Ręce mdleją, ale, uwierzcie, warto.

Wszystkie karanksy wracają w dobrej kondycji do wody. Na poppery łowimy też barakudy, trafia się także Red Carp (bohara). Bardzo ładna i silna ryba, chętnie atakuje woblery podpowierzchniowe i trollingowe. Jednego dnia, podczas długiego holu około 8. kilogramowej bohary mam atak rekina . Na woblerze pozostaje tylko łeb ryby, reszta znika w paszczy ogromnego drapieżnika.

Prawie codziennie podczas sjesty kąpaliśmy się i nurkowaliśmy o przy rafach, natomiast tego dnia jakoś nie było chętnego na bezpośredni kontakt z morską wodą…

Bardzo duże emocje wzbudza łowienie graników. Przepięknie ubarwione, silne, walczące i nurkujące w stronę dna ryby, a do tego bardzo smaczne. Załoga naszego statku na każdy lunch i kolację funduje nam wspaniałą ucztę rybną. Pomimo skąpych warunków kuchennych, egipski kucharz sprawuje się znakomicie. Ryby są przygotowywane na wiele sposobów, a każdy posiłek wzbudza ogromny entuzjazm naszej ekipy.

Łowimy też piękne barakudy, największa ma prawie 1,5m i waży niecałe 20 kg. Jej ogromne zęby budzą respekt u każdego. Udaje się złowić wahoo (makrela królewska). Jeden wielki mięsień i jedno wielkie źródło energii. Mój największy wahoo mierzy 124 cm i waży prawie 15 kg. Często padają też tuńczyki oraz mniejsze bonito. Widzimy także żerujące żaglice, ale z powodu zbyt wysokiej fali nie udaje się sprowokować ich do brań.

Przez sześć dni i nocy nie nudzimy się, cały czas jest akcja. Mamy też kilka brań na pilkery. Łowienie przypomina trochę metodę połowu czarniaków w Norwegii. Po opuszczeniu pilkera, skręcamy go w górę w tempie światła, podszarpując jeszcze w trakcie ściągania. Jednak nasze wędki okazują się zbyt długie i zbyt miękkie do tej metody, za to już wiemy, co trzeba będzie uzupełnić przed kolejną wyprawą.

Prawdziwy koncert życzeń zaczyna się każdego wieczora, podczas łowienia na filety rybne wzbogacone małą sardynką. Łowimy na pojedynczy hak lub na przywieszki makrelowo-dorszowe. Brania są częste i gwałtowne. Sporo ryb zrywa się w trakcie holu lub ucieka w rafy koralowe, a my i tak każdego wieczoru łowimy po kilkadziesiąt przepięknie ubarwionych ryb rafowych wielu gatunków.

Aparaty fotograficzne są w ciągłym użyciu, a operator z ekipy TV Taaaka Ryba (filmy z wyprawy miały ukazać się na Polast Play już w czerwcu) co chwila jest wołany hasłem „AKCJA”. Biedak nie ma czasu na odpoczynek, bo cały czas dzieje się coś ciekawego. Wszystko aż prosi się, aby uwiecznić to na kasecie filmowej.

Przeżywamy niezapomniane chwile, pływając i nurkując ze stadem około 100 delfinów. Wrażenia nie do opisania, a harce z tymi stworzeniami w otoczeniu przepięknej laguny na środku Morza Czerwonego do dziś wprawiają mnie w coraz większe wspomnieniowe fazy zauroczenia. Szkoda, że 6 dni i nocy na Morzu Czerwonym tak szybko mija.

Już ostrzymy sobie apetyty na powtórkę wyprawy. Sezon na Big Game trwa od października do czerwca, optymalny skład grupy 6-8 osób, miejsce sprawdzone, załoga przewodników wędkarskich bez zarzutu. Kuchnia przepyszna. Opieka od momentu przylotu na lotnisko w Egipcie, aż do ostatniej godziny przed wylotem. Profesjonalna organizacja. Nic tylko planować kolejny, wymarzony wędkarski urlop w bajecznej atmosferze.

Pytania dotyczące wyjazdu można tradycyjnie zadawać na adres: wyprawy@muskie.pl

mar

2

Jak się masz, wszystko za darmo, zajebista cena, mucha rucha karalucha, dobra zupa z bobra”. Egipscy handlarze z bazaru w Asuanie bezbłędnie rozpoznają Polaków i w różny, często niekonwencjonalny sposób namawiają do odwiedzin ich stoiska.
Od razu widać, że „ nasi tu byli” Piszę ten tekst w kilka dni po powrocie z dwutygodniowej wyprawy, dziesięć dni od momentu rozpoczęcia rozruchów w Kairze i Aleksandrii. Przyszłość pokaże, kiedy będziemy mieli możliwość powrotu na Ziemię Faraonów.

Po zeszłorocznej marcowej wyprawie byłem już o wiele mądrzejszy. Odpowiedni sprzęt, zapas woblerów o średniej długości 14 cm, penetrujących wodę między 4-9 m, mocne kotwice, wzmacniane kółeczka, przypony flouorokarbonowe o średnicy 0,7-0,8 mm, a do tego różnokolorowe gumy, z których większość miała około 15 cm długości, mocne haki z główkami 35-50g.
Zimą okonie nilowe szykują się do wiosennego tarła i są niesamowicie agresywne. Większość złowionych ryb mierzy od 85-105 cm, waga oscyluje między 8 a 15 kg. W naszej ekipie pada też kilka okazów, największy waży prawie 30 kg.

Łowimy kilkoma metodami. Poza trolingiem sporo spinningujemy, szczególnie przy kamiennych wyspach i na górkach podwodnych, które bezbłędnie namierzają przewodnicy. Na blatach o głębokości ok. 10 m jigujemy w pionie dużymi gumami – sposób trochę podobny do łowienia dorszy na Bałtyku.
Szczególnie emocjonujący jest hol dużego okonia na sprzęcie spinningowym. Wędka około 3 m długości, ciężar wyrzutu do 100 g i kołowrotek spinningowy dają dużo większą frajdę z holu, niż trolingowy króciak 30-50 funtowy z multiplikatorem. Ale nie zapominamy o tym, że w każdym momencie może się nam trafić ryba 3-cyfrowa i sprzęt musi być niezawodny.

Okoń nilowy w Jeziorze Nassera warunki do rozwoju ma doskonałe. Akwen jest ogromny, ponad 500 km długości, tysiące wysp i wysepek, zatok i mnóstwo tilapii, głównego pokarmu tego drapieżnika.

Podczas łowienia okoni nilowych częstym przyłowem jest Tigerfish – ryba tygrysia. To bardzo sportowa ryba, piekielnie silna i szybka, walczy zaciekle do końca. Jej ogromne, ostre zęby zostawiają trwałe ślady na naszych przynętach (gumy są raczej przynętami jednorazowymi). Przepiękne ubarwienie, jeden wielki mięsień, okazała płetwa ogonowa. Ta ryba działa na mnie jak magnes. Chce się tutaj wracać dla Tigerfish. Łowię kilka okazów między 3-4 kg, a największa sztuka (według oceny przewodnika 6-7 kg) po emocjonującym holu wypluwa pokiereszowany wobler tuż przy łodzi. Dziura w Rapali po zębie ryby tygrysiej ma prawie wielkość monety jednogroszowej. 100 % respektu dla tej ryby.

Ciekawe, że w ogóle nie widać wędkarzy. Presja wędkarska jest znikoma, natomiast jest sporo rybaków nastawionych głównie na tilapię.
Jest z nami ekipa telewizyjna programu „Taaka Ryba”, pływamy blisko siebie, filmowane są hole ryb, które niedługo będzie można zobaczyć w przygotowanych przez ekipę filmach. Kilka okoni łowimy spinningując już po zapadnięciu zmroku, głównie na woblery flagowce i wściekłozielone duże ripery. Hol metrowa w trakcie prawdziwych egipskich ciemności jest bardzo emocjonujący. W trakcie sześciu dni łowienia przemierzamy na jeziorze odcinek grubo ponad 100 km.

Naszą ruchomą bazę stanowi wygodna łódź z dwuosobowymi kabinami, toaletami z ciepłą wodą i górnym pokładem służącym jako jadalnia i miejsce do wieczornych opowiadań o naszych dokonaniach, natomiast łowimy z szybkich i wygodnych 2-3 osobowych motorówek.

Każda jest kierowana przez profesjonalnego przewodnika. Posiłki są świetnie przygotowane, egipska załoga spisuje się rewelacyjnie. Ekipa uczestników wyprawy współpracują bez zarzutu , przez cały pobyt towarzyszy nam wspaniała ATMOOOSFERA. Wieczory (zachód słońca był ok. 18) są długie, więc opowiadaniom, dowcipom, śmiechom, śpiewom nie ma końca. Jak się dobierze zgrany zespół Dżerymengo i zaśpiewają bracia Sidor, to tylko prawdziwi wędkarze zrozumieją podniosłość takich chwil….

Ostatniego wieczoru Egipcjanie przygotowują nam nie lada niespodziankę. Kucharze i przewodnicy przebierają się w tradycyjne nubijskie stroje (galabija, spolszczona nazwa to komeszka) i dają nam półgodzinny koncert, śpiewając pieśni nubijskie, w których głównym motywem jest rzeka Nil. Bardzo miły akcent.

Ostatniego dnia po południu kończymy łowienie w słynnym mieście Abu Simbel, gdzie zwiedzamy dwie przepiękne świątynie poświęcone faraonowi Ramzesowi II i bogini Neferette, przeniesione z terenów, które obecnie zalewają wody j. Nasera. W drodze powrotnej pomiędzy Asuanem a Marsa Alam nad Morzem Czerwonym, na środku pustyni, spotykamy stado kilkudziesięciu wielbłądów, które swobodnie przemieszczają się w poprzek drogi, całkowicie ignorując naszego busa. Możemy do nich podejść prawie na wyciągnięcie ręki, robimy zdjęcia.
Podsumowując: wyjazd bardzo udany, opieka przewodników firmy wędkarskiej wzorcowa. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Widać, że dobrze znają swój fach i bardzo zależy im na wysokiej jakości świadczonych usług. Negrashi, szef firmy egipskiej dużo podróżuje po świecie poszukując wędkarskich przygód. Łowił sumy i sandacze na Ebro, duże szczupaki w Holandii, łososie w USA i Kanadzie. Wędkarstwo to jego pasja i widać, że lubi to, co robi.
Po dwóch wyprawach na okonie nilowe mam już duże doświadczenie i z powodzeniem mogę polecać wędkarzom tego typu wyprawy. Duże i waleczne ryby, przepiękne widoki, niezapomniane przygody… Chętnie pomogę w organizacji wyjazdu. Pakiety wędkarskie są zazwyczaj 6-dniowe i dotyczą grup od 3 do 8 osób, a najlepszy okres na zaplanowanie wyprawy trwa od połowy listopada do końca maja.
W trakcie pobytu w Egipcie udało się nam jeszcze zorganizować dwa jednodniowe wypady na Morze Czerwone. Złowiliśmy trochę ciekawych ryb, nurkowaliśmy przy rafach koralowych z ogromnymi żółwiami, widzieliśmy prawie dwumetrową murenę.

Mamy w planach kolejną wyprawę, tym razem Big Game na Morzu Czerwonym. Nasz przewodnik posiada specjalnie dostosowaną morską łódź z kabinami. Szykujemy się na maj, oby tylko dało się tam bezpiecznie polecieć, bo na miejscu zajmie się nami nasz opiekun, więc o resztę możemy być spokojni.