sty

4

Wędkarze mają swoje ulubione miejscówki, do których chętnie wracają. Powodów zazwyczaj jest kilka, ale przeważnie dominuje ten najważniejszy, czyli ryby.
Tak też było w przypadku łowisk w okolicach archipelagu MITSIO na Madagaskarze, gdzie po raz pierwszy zawitałem jesienią 2015 roku. Rok później, w listopadzie 2016 ponownie wylądowałem z grupą kolegów na malowniczej wyspie Nosy Be. Po wyjściu z lotniska od razu zaopiekowała się nami ekipa przysłana przez francuskich przewodników wędkarskich. Transport do nadmorskiej restauracji, smaczne śniadanie, potem załadunek bagaży na dwie łodzie motorowe i ponad dwugodzinna podróż na odległy archipelag.
Klimaty przepiękne, wiele wysp i wysepek po drodze, płycizny zwiastujące miejsca żerowania drapieżników i wreszcie kameralna baza wędkarska z miłą obsługą oczekującą na nasze przybycie. W barze czekają na nas powitalne drinki tropikalne J z miejscowymi owocami (coś jak Sangria…) Jest dobrze ! Rozpakowujemy sprzęt, jemy lunch. Oczywiście wszystkich nas swędzą przysłowiowe cztery litery, chcemy od razu wypłynąć, zaliczyć pierwsze ryby. W pierwszej kolejności trzeba zmontować sprzęt. Łącznie mamy ponad dwadzieścia wędek do poppingu, spinningu i jiggingu. Pomaga nam jeden z przewodników. Cierpliwie wiąże wytrzymałe węzły, dobiera przynęty, zmienia kółka i kotwice. Wstyd przyznać, ale serwis ze strony przewodników w bazie wędkarskiej jest tak profesjonalny, że przez cały wyjazd nie zawiązałem samodzielnie ani jednego węzła… Przewodnicy byli dosłownie wszędzie i bardzo szybko reagowali na każdą konieczność wymiany węzła, przynęty czy przezbrojenia zestawu. Nam pozostało tylko łowić. Dzielimy się na dwie trzyosobowe grupy. Przed nami pełne 6 dni łowienia, od rana do zmroku. Czuliśmy, że będzie się działo, bo listopad to zazwyczaj dobry okres na tych łowiskach, a już pierwsze dwa dni pokazały potencjał wód archipelagu Mitsio, który w połączeniu z profesjonalnymi przewodnikami dał nam mnóstwo powodów do radości. Tradycyjnie łowienie w tym rejonie zaczyna się od namierzenia żerujących bonito, które z jednej strony stanowią dobry materiał na przynętę (np. przy łowieniu rekinów czy marlinów), a z drugiej strony pokazują skupiska drobnicy wokół której gromadzą się inne drapieżniki. Łowi się je na niewielkie pilkerki (ok. 50-70g) uzbrojone w małą kotwiczkę, imitujące narybek. Przynętę prowadzi się „ekspresowo” tuż pod powierzchnią wody. Brania bonito są gwałtowne, ryby są niesamowicie szybkie i waleczne. Jeśli używa się stosunkowo delikatnego sprzętu, to hol bonito przysparza wiele wrażeń. W końcu to ryba z gatunku tuńczykowatych, czyli podwodnych torped z turbo doładowaniem J Poza tym często przy stadach żerujących bonito można złowić inne, większe drapieżniki. Przewodnik obserwuje zapisy na echosondzie i jak tylko wypatrzy coś ciekawego w toni lub przy dnie, pada komenda : „jig”. Pilkera uzbrojonego tylko od góry w pojedynczy hak, tzw. „assist hook” opuszczamy na dno (łowiliśmy na głębokościach od 35 do ok. 80 metrów), a następnie bardzo szybkimi podszarpywaniami z jednoczesnym szybkim zwijaniem plecionki przeprowadzamy w toni przez jakieś 25-30 metrów. Brania następują przy dnie lub w toni. Przy dnie zazwyczaj biorą ryby z rodziny graników. W toni mamy wiele brań karanksów GT, makreli królewskich, snapperów, jobfish czy barakud. Czasami ryba atakuje przynętę w momencie, kiedy na moment przestajemy kręcić korbką. Często obserwujemy, jak holowana ryba jest odprowadzana przez kilka innych ryb, zazwyczaj tego samego gatunku. Ważne, aby nie zerwać ryby podczas holu, gdyż wtedy dość skutecznie płoszy ona żerujące stado. Kilka razy obserwujemy, jak za holowaną rybą podąża rekin i wtedy musimy się spieszyć, aby nie pozostać bez ryby i przynęty. Kilka rekinów zaliczamy na pilkery, były też ataki na poppera. Generalnie w każdej chwili możemy spodziewać się ataku ryby i nigdy nie wiemy, czy będzie to kilkukilogramowy „sportowiec” czy też kilkudziesięciokilogramowa torpeda… W zależności od warunków na łowisku łowimy na jiggi lub spinningujemy.
Właśnie już pierwszego dnia przy okazji łowienia bonito na drugiej łodzi Paweł zacina ogromnego marlina czarnego. Ryba atakuje 60 gramowego pilkerka uzbrojonego w kotwicę Owner ST66 nr 1/0. Zapina się szczęśliwie w  tzw. „nożyczki” . Wędka spinningowa Konger Saltex Red Sea 259/140 g ma przeznaczenie raczej do łowienia na stickbaitsy, ale dzięki dobrze wyregulowanemu hamulcowi i doświadczeniu przewodników wytrzymuje trudy 2,5 godzinnego holu, podczas którego marlin wykonał ponad dwadzieścia wyskoków, uciekał kilkanaście razy wysnuwając średnio po 100-250 metrów plecionki. Dobrze, że przewodnicy umiejętnie zmniejszali dystans dzielący wędkarza od walczącej ryby, gdyż inaczej wyholowanie takiego monstrum było by niemożliwe. Kolegom udaje się nakręcić film z holu marlina i dzięki temu możemy „na żywo” obejrzeć najciekawsze momenty tego emocjonującego holu. Ponad dwumetrowy marlin czarny o wadze ok. 100 kg to nie lada gratka. Wszyscy wiemy, że to olbrzymi fart, ale kto nie próbuje, nie zazna takich emocji. Kolejnego dnia na ich łodzi udaje się wyholować ponad trzydziestokilogramową żaglicę, więc to już całkowita pełnia szczęścia.
Nasza łódź również nie próżnuje. Łowimy głównie na poppery, stickbaitsy oraz metodą vertical jigging. Efekty bardzo dobre. Średnia wielkość łowionych ryb jest w przedziale 7-15 kg, choć  mamy też kilka okazów z przedziału 20+. Szczególnie zapamiętałem drugi dzień i łowienie koło jednej z malowniczych wysp. Do obiadu na stosunkowo płytkich kantach (35-45 m głębokości ) trafiamy na duże skupiska ryb, głównie karanksy GT. Ręce mdleją, gdyż są momenty, że ryby biorą przy każdym opuszczeniu pilkera. Kilkukrotnie wszyscy holujemy jednocześnie okazałe karanksy, musimy uważać, aby nie splątać zastawów. Każdy z nas zaliczył po kilkanaście walecznych ryb. Brań było oczywiście dużo więcej, sporo ryb spadło podczas holu, ale akcja trwała nieustannie. Z ulgą przyjmujemy informację, że chwilowo kończymy łowienie, bo nadszedł czas lunchu. Płyniemy do brzegu, kąpiemy się w cieplutkim oceanie, jemy obiad, odpoczywamy. Po południu udajemy się na drugą stronę wyspy. Jest prawie bezwietrznie, woda marszczy się nieznacznie. Tym razem idą w ruch poppery i woblery. Ryby (głównie GT) biorą jak oszalałe. Takiego dnia w tropikach jeszcze nie miałem. Oczywiście straciłem rachubę, ale z pewnością tego dnia wyholowałem ponad 25 sztuk GT, w tym kilka o wadze powyżej 20 kg !
Większość ryb wypuszczamy. Każdy GT obowiązkowo trafia z powrotem do wody. Przewodnicy decydują, które ryby trafią pod pokład i potem zagoszczą na naszym stole podczas kolacji. Zazwyczaj są to graniki, snappery, makrele królewskie i tuńczyki. Ryby są przyrządzane na różne sposoby, łącznie z pysznym sashimi z tuńczyka. Do tego na stole goszczą sałatki, owoce, desery. Czujemy się rozpieszczani, ale w końcu to długo oczekiwany urlop wędkarski, za który sporo zapłaciliśmy. Bardzo wygodne jest to, że w bazie wędkarskiej funkcjonuje sklep z całym niezbędnym sprzętem wędkarskim. Możemy w przystępnych cenach uzupełnić braki w przynętach czy akcesoriach. Przewodnicy dbają o to, aby wędkarzom przyjeżdżającym do ich bazy z różnych odległych zakątków świata niczego nie brakowało. Ja zakupiłem m. in. bardzo wygodne etui na pilkery oraz trochę mocnych haków do jiggingu.
Straciliśmy trochę przynęt. Nasze wyjątkowo mocne kevlarowe przypony do haków jiggowych czasami były przegryzane jak nitki przez makrele królewskie lub barakudy. Zdarzało się też, że ryby połykały całe przynęty i oczywiście przegryzały przypon z fluorocarbonu. Kilka ryb zrywało zestawy podczas holu. Miałem branie pięknego GT (oceniłem go na ok. 40 kg) na chlapakowatego poppera. Płynęły dwa GT obok siebie, widziałem je doskonale w pełnym słońcu, tuż pod powierzchnią wody… Jeden zaatakował poppera ok. 5 metrów od łodzi. Zaciąłem fachowo, ale mogłem emocjonować się holem tylko przez ok. 30 sekund, gdyż ryba poszła w stronę dna i niestety przecięła przypon fluorocarbonowy o podwodną rafę. Przewodnik pokazał mi na echosondzie, że akurat pod łodzią była górka mająca szczyt 8 metrów pod powierzchnią wody L.
Pozostałe dni również przyniosły wiele brań i wiele zaliczonych ryb. Każdego dnia mamy co opowiadać podczas kolacji, oglądamy zdjęcia, wymieniamy doświadczenia. Przewodnicy starają się, abyśmy codziennie łowili w innym miejscu i zaliczali nowe gatunki ryb.
Według przewodnika sezon wędkarski na Madagaskarze trwa cały rok, natomiast dla spinningistów przewodnicy polecają okres od października listopada do maja. Woda jest wtedy trochę cieplejsza, ryby chętniej wychodzą na płycizny, a duże drapieżniki są aktywniejsze. Nasza grupa była w pełni usatysfakcjonowana z pobytu w bazie wędkarskiej Mitsio. Umówiliśmy się na powtórkę w listopadzie 2017. A w międzyczasie pewnie zaliczymy jakieś inne łowiska tropikalne. Jak ktoś raz spróbuje egzotyki w profesjonalnym wydaniu, to na ogół „wsiąka” w temat nieodwracalnie. Coś o tym wiem…….:)
FILM:

ZDJĘCIA: