Myślami jechałem tam od kilku lat. Dopiero jakaś dziesiąta próba namówienia mnie przez Krzyśka Merskiego (Merę) zaowocowała. Umiejętnie podsycał moje zainteresowanie Kanadą. Przynosił zdjęcia, pożyczał filmy, podsyłał fotki na moją pocztę, kupował sprzęt w moim sklepie.
Latem ubiegłego roku namówiłem go na łososiowy spinning Shakespeare-a 3,30m. Miał łowić jesiotry w rzece, z brzegu, na grunt. Kij się sprawdził. Mera po półtoragodzinnej walce wyholował jesiotra 275 cm długości o wadze 175kg !!! We wrześniu przyjechał do sklepu, podarował mi zdjęcie z potworem i podziękowaniem za dobrze dobrany kij. Powiedział, że sezon na jesiotry zaczyna się w kwietniu.
Jajczyłem się przez 3 miechy i wreszcie koło Sylwestra podjąłem decyzję. W styczniu kupiliśmy bilety i do 5 maja miałem codziennie ‘mokre majty’ – zbliżała się KANADA.
Dwie godziny do Londynu, potem dziewięć godzin piętrowym Jumbo – Jetem i jesteśmy w Vancouver, w uroczej Brytyjskiej Columbi! Ośnieżone wierzchołki gór, soczysta zieleń i mnóstwo kwiatów wokół domów. Bajka.
Spotykamy się z Krzyśkiem Cieślą, niesamowicie sympatycznym i uczynnym przewodnikiem wędkarskim. Łowimy z sześciometrowej łodzi aluminiowej, z silnikiem wodnostrugowym. Metodą ciężkiego ołowiu dennego dotąd troszeczkę pogardzałem, ale po zobaczeniu szybkiego nurtu szerokiej jak Wisła rzeki Fraser zrozumiałem, że zabrane przez nas ciężarki 250 gram może się przydadzą, ale jak połączymy je po dwie lub po trzy sztuki.
Tutaj wiosną używa się obciążeń (trumienek) o ciężarze 450–650 gram, gdyż woda jest wysoka i rwie jak Dunajec. Mamy ze sobą własny sprzęt – mocne kije i kołowrotki sprawdzone na dorszach we Władysławowie i Łebie, ale Krzysiek jest bezlitosny. On daje łódź, on daje sprzęt. Chce być pewien ,że zahaczone ryby zostaną wyholowane.
Rzeczywiście, jednoczęściowe Lamiglasy o długości 260 cm i ciężarze wyrzutu 20 –40 Lbs budzą respekt. Do tego multiplikatory Shimano TLD 20 z dragiem i plecionki Power Pro 50 –75 kg. Oczywiście bardzo mocne krętliki, koraliki stopujące i bezzadziorowe haki Gamakatsu 7/0 – 9/0. Wszystko to Krzysiek opatruje sugestywnym komentarzem: Chłopaki, daję wam po 100 dolarów za każdy złamany kij !!!
Jako przynęt używamy minogów, filetów rybnych i pęczkowanej ikry łososia. Łowimy w wypłyceniach i zakolach obok głównego nurtu, na głębokościach od 2 do 6 metrów. Pierwszego dnia łowię 7 jesiotrów, z których każdy jest większy, niż dotychczasowy mój rekord życiowy (topyga 16,5 kg ) .
Wszystkie ryby sprawdzamy specjalnym skanerem, czy nie mają wszczepionego chipa identyfikującego. Krzysiek należy do grona zapaleńców, którzy uczestniczą w programie ochrony i identyfikacji jesiotrów. Do specjalnego rejestru wpisuje nr chipa, długość ryby, obwód pod płetwami skrzelowymi i kilometr rzeki, gdzie ryba została złowiona. Potem jego kolega wprowadza te dane do komputera i na tej podstawie robione są różne statystyki.
Trzeci jesiotr przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Ponad pół godziny walki, odjazdy, murowania do dna, gwałtowne zwroty, uderzanie ogonem po plecionce i trzy przepiękne wyskoki ponad wodą. I do ostatniej chwili zero oznak zmęczenia. Skąd one biorą tyle sił ? Muszą się nieźle odżywiać, a wszystko im idzie w mięśnie. Wreszcie jest przy łodzi. Monstrum. Ponad 2 metry !
Takiej ryby nie da się wciągnąć na łódkę, wiec podnosimy kotwicę i powoli kierujemy się w kierunku kawałka piaszczystego brzegu. A ja trzymając naprężony kij z niepokojem patrzę na dwumetrowy odcinek plecionki dzielący go od bezzadziorowego haka tkwiącego w pysku jesiotra.
Prąd prze niemiłosiernie, ale sprzęt wytrzymuje. Zakładamy oddychające spodniobuty (są na wyposażeniu łodzi), mierzymy –220 cm !!! – i robimy zdjęcia. Potem buźka i do wody. Uczucie kosmos ! Wypuszczam rybę ponad 100 kg ! Dla tych chwil warto przebyć te kilkanaście tysięcy kilometrów.
Następnego dnia odwiedza nas niedźwiedź. Dobrze, że jesteśmy na łódce, jakieś 20 metrów od brzegu. Mimowolnie pytam Krzyśka, czy misie potrafią pływać ? Ale nasz futrzak nas zignorował. Napił się wody, a potem wspiął się po prawie pionowej skale i pomaszerował dalej.
I wtedy nastąpiło pamiętne branie – to był on, Pavarotti z Frazer River. Walczył śpiewająco. Powiem krótko: siedem dynamicznych wyskoków, kilkanaście odjazdów, dwa razy pod łódką (trzeba było przekładać kij) i zaplatanie o linę kotwiczną. I tak przez 40 minut. Ale opłaciło się ! 225 cm niesamowicie umięśnionej i silnej ryby! 120 kg ! Kurde, więcej ode mnie?! Jestem w siódmym niebie. A przynęta ( filecik z lambrii, trochę podobna do węgorza ) miała zaledwie 5 cm długości . . .
Ryby nie mają stałych upodobań. Jednego dnia większość łapiemy na filety, drugiego dnia króluje ikra, potem znowu minogi. Daniel też ma swój dzień, łowi jesiotra 217 cm i też kwalifikuje się do ekskluzywnego klubu 100 kg + . Zaczepia też lokomotywę, która po około 20 minutach pozwala pierwszy raz nawinąć więcej plecionki na kołowrotek, a potem nagle zawraca i wypina się. Przewodnik ocenia ją na minimum 2,5 metra, czyli mogła to być sztuka ok. 150 kg !!!
W trakcie dwudniowej wycieczki, podczas której przejeżdżamy około 2 tysięcy km, łowimy pstrągi tęczowe w przepięknym jeziorze Anahim. Rzeka, która wpada do jeziora słynie z ogromnej populacji tęczaków, a o ograniczoną ilość licencji walczą masowo przyjeżdżający Anglicy i Irlandczycy.
Po drodze spotykamy orły, stado dzikich koni, Indian z lassami wyłapujących na pastwisku cielaki do znakowania. Tyle, że w tle stoją samochody z napędem na 4 koła . . . Jeden dzień spędzamy na oceanie, łowimy na lekkie, 80 gramowe pilkery na głębokości od 15 do 35 metrów. Pada kilkadziesiąt ryb, łącznie 14 różnych gatunków, z których cześć ma jeszcze okres ochronny, a reszta trafia do menu na naszą pożegnalną kolację, oraz staje się pokarmem dla orłów.
Bieliki amerykańskie, ukryte w koronach drzew, w mgnieniu oka spostrzegają rzuconą kilkanaście metrów od łodzi rybę, ostrożnie nadlatują, a potem z wielkim świstem skrzydeł dopadają swoją ofiarę. Jak na filmie z cyklu National Geographic! Robimy dziesiątki unikalnych zdjęć.
Roczna licencja wędkarska na całą British Columbię kosztuje 85 dolarów kanadyjskich, tygodniowa kilkanaście. Uważam, że nie warto oszczędzać na przewodniku. Komfort łowienia z zadaszonej łodzi, odpowiedni sprzęt, świeże przynęty, bankowe miejscówki, tajniki obowiązujących technik połowu, znajomość przepisów wędkowania.
On po prostu się stara, abyśmy połowili. Przez 8 godzin jest z nami i dla nas.
Przy czteroosobowej grupie wędkarzy całkowity koszt jednego dnia łowienia to około 500 zł od osoby. Motel z wyposażoną kuchnią, lodówką, łazienką zamyka się w kwocie 50 zł na osobę. Trochę mniej zapłacimy za wypożyczenie Vana.
Żywność niewiele droższa, niż u nas, za to benzyna o połowę tańsza ! Bilet lotniczy można nabyć już w cenie 2000 zł, optymalnie warto spędzić w Kanadzie 6-10 dni. dniem 1 marca 2008 r. Kanada zniosła obowiązek wizowy dla obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Od 1 stycznia 2009 roku bezwizowy wjazd możliwy jest jedynie dla posiadaczy paszportów biometrycznych tj. wydawanych w Polsce od 28 sierpnia 2006 r. Od osób legitymujących się paszportami bez cech biometrycznych nadal wymagane jest posiadanie wizy. Zniesienie obowiązku wizowego nie daje automatycznej gwarancji wjazdu na terytorium Kanady. Decyzję tą podejmuje urzędnik imigracyjny na przejściu granicznym. Niektóre kategorie osób – w szczególności osoby, które były w przeszłości deportowane z Kanady lub które były karane – mogą być pozbawione prawa wjazdu.
Maj to okres, kiedy do Fraser River jeszcze nie wchodzą ryby łososiowate, dlatego łowiliśmy głównie jesiotry. Łącznie poza trzema okazami ponad 100 kg łowimy kilkadziesiąt ryb o wadze 15-50 kg. Według przewodnika maj wcale nie jest najlepszym okresem, jeśli chodzi o ilość brań. Zaprasza nas na jesień, od września do połowy listopada jest jeszcze lepiej. Poza tym równolegle można łowić ryby łososiowate – łososie Chinook, czyli Kingi, Coho, Chum oraz waleczne Steelheady. I znowu mam mokro w majtach…
Pavarotti z Fraser River
sie
5