Tam mnie jeszcze nie było. Co prawda, listopad nie jest najlepszym miesiącem na połowy, ale ja nie narzekałem. Zaliczyłem finał (ważenie ryb, podsumowanie i rozdanie nagród) zawodów wędkarskich w Mtwapa, pływałem z miejscowymi rybakami na łodzi „dłubance” i dwa razy wypłynąłem na typowe Big Game na Oceanie Indyjskim.
Zawody jednodniowe, ponad dwadzieścia uczestniczących łodzi. Bardzo dużo złowionych ryb, a w szczególności przepiękne dorado (mahi-mahi) od 6 do 12 kg, kilka wahoo (pacyficzna makrela królewska), w tym jeden okaz ponad 20 kg, barakudy, kingfishe, trewale a na ozdobę zawodów dwa czarne marliny o wadze 60 i 65 kg. Uczestnicy zadowoleni, nikt nie spłynął z kontem zerowym, a pierwsza nagroda w postaci pokaźnej statuetki marlina i czeku na ponad 3000 USD robiła wrażenie.
***
Dwa dni później wylądowałem na łodzi „dłubance” z miejscowymi rybakami. Trochę dziwili się moim woblerom, riperom. Sugerowali filet z ośmiornicy i łowienie „z ręki” (nawinięta na rękę żyłka plus ciężarek plus haczyk), ale ja się uparłem i ku ich zaskoczeniu na kilkunastocentymetrowe woblery Rapala złowiłem trzy niewielkie karanksy oraz jedną nakrapianą rybę „wydmuszkę”.
Następnego dnia były odwiedziny fermy krokodyli połączone z pokazem karmienia tych bestii, a potem spacer po pięknym parku Hallera , gdzie atrakcją jest własnoręczne karmienie żyraf.
Kolejny dzień to moje pierwsze Big Game na Oceanie Indyjskim. Bardzo sprawna załoga, dobry szyper i wspaniały efekt końcowy – łowię łącznie siedem dorado (nazywane też mahi-mahi lub dolphin fish) o wadze od 8 do 13 kg. Przepiękne ryby. W wodzie złotawo-tęczowe, a po wyjęciu z wody srebrzysto-amarantowe, niesamowicie waleczne i szybkie, skaczą nad wodę, często płyną w stronę łodzi (kilka razy myślałem, że ryby się zerwały). Samce są większe, mają bardziej wygrzbiecony pysk. Trzy sztuki trafiają do specjalnego pojemnika, a potem na stół. Kenijski kucharz przyrządził je na kilka sposobów. Smakowały wyśmienicie.
***
Następnego dnia wypływam ze słynnej wędkarskiej przystani w Malindi. Nastawiamy się na żaglice, choć najlepszy sezon na nie zaczyna się dopiero od połowy grudnia.
Kilka sąsiednich łodzi łowi od 1 do 3 sztuk, my przez pierwsze cztery godziny jesteśmy bez brania, ale koło południa następuje upragnione branie, a potem długi i emocjonujący hol. Żaglica walczy przepięknie. Skacze kilkanaście razy nad wodę, za każdym razem próbując się uwolnić. Raz jest na lewo, raz na prawo od łodzi. Jak ona to robi? Przemieszcza się w tempie światła. Dobrze, że jest mocna zaczepiona.
Wreszcie przewodnik może ją pochwycić – jest piękna, waży ponad 30 kg. Decydujemy, że nie będziemy jej męczyć i uwalniamy rybę jeszcze w wodzie. Kilka zdjęć przy burcie i jej wysokość żaglica odpływa. Potem mamy jeszcze trzy brania, ale ryby nie udaje się zaciąć.
W drodze powrotnej widzimy żerowanie stada tuńczyków. Drobnica „gotuje się”, ptaki atakują z góry, a tuńczyki od dołu. Łowię na woblera jednego tuńczyka o wadze około 5 kg i dalej próbujemy złowić popołudniową żaglicę. Niestety, tego dnia nie było mi dane zaliczyć kolejnej sztuki, ale i tak jestem szczęśliwy- to moja pierwsza żaglica, choć widziałem już je i próbowałem łowić podczas wyprawy na Morze Czerwone.
***
Kolejnego dnia zaliczamy Safari w ogromnym parku narodowym Tsavo East.
Widzimy z bliska słonie, lwy, zebry, żyrafy, strusie, kilka gatunków antylop, legwany, wielbłądy, małpy, mnóstwo ptaków, olbrzymie i niesamowicie ukształtowane kopce termitów. Przez 11 godzin przemierzamy ponad 200 km dróg wewnątrz parku – jest na co popatrzeć.
Dwa razy musiałem na chwilę wyjść z samochodu (choć nie wolno tego robić) i miałem oczy z czterech stron głowy. Trzeba być uważnym i czujnym, bo zwierzęta nic sobie nie robią z turystów, więc nie wiadomo kiedy pomyślą o nas, jak o zwierzynie łownej.
Bardzo spodobały mi się czerwone słonie – ich skóra przechodzi pigmentem od koloru gleby. Pnie drzew na wysokości przemieszczających się słoni też mają czerwony kolor.
***
Podsumowując tygodniowy wyjazd: świetny klimat, stabilna temperatura ok. 30 stopni w dzień i w nocy (okolice równika), bardzo ciepła woda w Oceanie, przystępne ceny pobytu i wędkowania. Poza tym przepiękne wrażenia wędkarskie, bardzo dobrze wyposażone łodzie i profesjonalni przewodnicy – wszystko to pomaga w przeżyciu niezapomnianej przygody wędkarskiej. Do tego pyszne, dojrzałe i tanie egzotyczne różnorodne owoce, niesamowite.
Safari, kokosy prosto z drzewa… Wymarzone miejsce na wędkarski urlop, nawet z drugą połową. Będzie miała co robić…
A my – na ryby. Najlepiej od połowy grudnia do końca marca, bo wtedy jest najlepszy sezon na marliny, żaglice, dorado i inne morskie okazy. Renomowani przewodnicy mają zgłaszane rezerwacje na te miesiące nawet z rocznym wyprzedzeniem i wielu powracających klientów.
Bo po prostu jest po co wracać. Ja też wrócę, i to już w lutym…
Napiszę, jak było i pewnie zrobię kolejną rezerwację.