Po styczniowej, rewelacyjnej wyprawie na okonie nilowe i namiastce łowienia na Morzu Czerwonym, ogromnie wzrosły nam apetyty na prawdziwe BIG GAME. Egipt jest do tego wymarzonym miejscem. Pogoda jak drut, tylko 4 godziny lotu z Warszawy, przystępne ceny i – co najważniejsze – opieka profesjonalnego przewodnika wędkarskiego połączona z możliwością łowienia na mało eksploatowanych wodach Morza Czerwonego.
Majowy wyjazd poprzedziły niemałe przygotowania. Należało uzupełnić sporo sprzętu. Częściowo mogliśmy wykorzystać wędki i kołowrotki używane na Bałtyku czy fiordach norweskich, ale przy morskim trollingu ponad dwudziestocentymetrowymi woblerami sprzęt musi być mocny.
Wędki od 50 Lb lub powyżej 400g. Multiplikatory minimum 30 Lb, a nawet 50-80 Lb. Żyłki o średnicy 0,60 mm i więcej, a plecionki o wytrzymałości 30 kg i więcej. Nie ma żartów. W Morzu Czerwonym pływa mnóstwo ogromnych ryb, są silniejsze od słodkowodnych i każdy element zestawu powinien być najwyższej jakości.
Przez pierwsze dwa dni tracimy sporo przynęt i ryb. Nie wytrzymują kotwice, kółeczka łącznikowe, pękają plecionki. Sięgamy po „ciężką broń”, wspomaga nas przewodnik – ma w zapasie odpowiednie woblery, mocne kółka, mocne kotwice.
Łowimy kilkoma metodami. Mamy do dyspozycji prawie 30. metrowy statek-bazę, z którego super się troluje i łowi na filety na rafach koralowych. Do tego jest do dyspozycji szybka dwusilnikowa łódź dla trzech wędkarzy.
Poza trollingiem sporo popperujemy i pilkerujemy w pionie (vertical jiging). Poppery morskie zdecydowanie różnią się od naszych słodkowodnych. Średnia wielkość to około 20 cm długości przy ciężarze około 100g.
Przewodnik przemieszcza się wzdłuż rafy, na odległość 50 m rzutu ciężkim popperem. Prowadzenie przynęty przypomina łowienie boleni – poza ekspresowym ściąganiem, dochodzi jeszcze podszarpywanie poppera.
Brania są gwałtowne. Często po chybionym ataku ryba ponawia atak, aż do skutku. Szok. Jak tylko mamy rybę, przewodnik odpływa od pełnej zaczepów rafy i umożliwia przez to walkę z rybą na głębszej, pozbawionej zaczepów wodzie.
Największa moja ryba, GT (giant treval) zwany karanksem olbrzymim ma 27 kg. Łowię jeszcze karanksy 22 i 21 kg oraz sporo mniejszych, także z gatunków karanksów niebieskich i złotopłetwych. Są to bardzo sportowe ryby, przemieszczają się błyskawicznie, walczą zaciekle , bez chwili wytchnienia.
Mam dwa przypadki, że prawidłowo zacięta za tylną kotwicę woblera ryba, w trakcie holu zaczepia się przednią kotwicą tuż za skrzelami. Wtedy hol tego wygrzbieconego kłębka mięśni przypomina ciągnięcie otwartego spadochronu z turbodoładowaniem. Ręce mdleją, ale, uwierzcie, warto.
Wszystkie karanksy wracają w dobrej kondycji do wody. Na poppery łowimy też barakudy, trafia się także Red Carp (bohara). Bardzo ładna i silna ryba, chętnie atakuje woblery podpowierzchniowe i trollingowe. Jednego dnia, podczas długiego holu około 8. kilogramowej bohary mam atak rekina . Na woblerze pozostaje tylko łeb ryby, reszta znika w paszczy ogromnego drapieżnika.
Prawie codziennie podczas sjesty kąpaliśmy się i nurkowaliśmy o przy rafach, natomiast tego dnia jakoś nie było chętnego na bezpośredni kontakt z morską wodą…
Bardzo duże emocje wzbudza łowienie graników. Przepięknie ubarwione, silne, walczące i nurkujące w stronę dna ryby, a do tego bardzo smaczne. Załoga naszego statku na każdy lunch i kolację funduje nam wspaniałą ucztę rybną. Pomimo skąpych warunków kuchennych, egipski kucharz sprawuje się znakomicie. Ryby są przygotowywane na wiele sposobów, a każdy posiłek wzbudza ogromny entuzjazm naszej ekipy.
Łowimy też piękne barakudy, największa ma prawie 1,5m i waży niecałe 20 kg. Jej ogromne zęby budzą respekt u każdego. Udaje się złowić wahoo (makrela królewska). Jeden wielki mięsień i jedno wielkie źródło energii. Mój największy wahoo mierzy 124 cm i waży prawie 15 kg. Często padają też tuńczyki oraz mniejsze bonito. Widzimy także żerujące żaglice, ale z powodu zbyt wysokiej fali nie udaje się sprowokować ich do brań.
Przez sześć dni i nocy nie nudzimy się, cały czas jest akcja. Mamy też kilka brań na pilkery. Łowienie przypomina trochę metodę połowu czarniaków w Norwegii. Po opuszczeniu pilkera, skręcamy go w górę w tempie światła, podszarpując jeszcze w trakcie ściągania. Jednak nasze wędki okazują się zbyt długie i zbyt miękkie do tej metody, za to już wiemy, co trzeba będzie uzupełnić przed kolejną wyprawą.
Prawdziwy koncert życzeń zaczyna się każdego wieczora, podczas łowienia na filety rybne wzbogacone małą sardynką. Łowimy na pojedynczy hak lub na przywieszki makrelowo-dorszowe. Brania są częste i gwałtowne. Sporo ryb zrywa się w trakcie holu lub ucieka w rafy koralowe, a my i tak każdego wieczoru łowimy po kilkadziesiąt przepięknie ubarwionych ryb rafowych wielu gatunków.
Aparaty fotograficzne są w ciągłym użyciu, a operator z ekipy TV Taaaka Ryba (filmy z wyprawy miały ukazać się na Polast Play już w czerwcu) co chwila jest wołany hasłem „AKCJA”. Biedak nie ma czasu na odpoczynek, bo cały czas dzieje się coś ciekawego. Wszystko aż prosi się, aby uwiecznić to na kasecie filmowej.
Przeżywamy niezapomniane chwile, pływając i nurkując ze stadem około 100 delfinów. Wrażenia nie do opisania, a harce z tymi stworzeniami w otoczeniu przepięknej laguny na środku Morza Czerwonego do dziś wprawiają mnie w coraz większe wspomnieniowe fazy zauroczenia. Szkoda, że 6 dni i nocy na Morzu Czerwonym tak szybko mija.
Już ostrzymy sobie apetyty na powtórkę wyprawy. Sezon na Big Game trwa od października do czerwca, optymalny skład grupy 6-8 osób, miejsce sprawdzone, załoga przewodników wędkarskich bez zarzutu. Kuchnia przepyszna. Opieka od momentu przylotu na lotnisko w Egipcie, aż do ostatniej godziny przed wylotem. Profesjonalna organizacja. Nic tylko planować kolejny, wymarzony wędkarski urlop w bajecznej atmosferze.
Pytania dotyczące wyjazdu można tradycyjnie zadawać na adres: wyprawy@muskie.pl
Big Game na Czerwonym
lip
10