Sporo obaw, znaków zapytania. Ale przecież nie jedziemy na pustynię, czy do dżungli. Cywilizacja dotarła tam dość dawno, a dziś turyści, to żyła złota dla Egipcjan. Poza dobrze znanym Morzem Czerwonym, nad którym w luksusowych hotelach non-stop przebywają tysiące turystów, Egipt ma jeszcze ogromne Jezioro Nasera, ogromny sztuczny zbiornik utworzony na rzece Nil na początku lat siedemdziesiątych, zatrzymujący się na olbrzymiej tamie w miejscowości Asuan.
Jezioro Nasera jest zbiornikiem samooczyszczającym się. Obecne badania wskazują na zerową klasę czystości wody, co oznacza wodę bezpośrednio nadającą się do picia. Jest to jedno z największych sztucznych jezior świata: jego powierzchnia wynosi 5250 km2, długość 510 km, a głębokość sięga 180 m.
Ciągnie się ono od Asuanu przez Nubię, aż do Wadi Halfa w Sudanie. W 83% znajduje się na terytorium Egiptu i tu nosi imię Gamala Abdel Nasera, w Sudanie (17% całkowitej powierzchni) nazywane jest jeziorem Nubia. To właśnie w pobliże asuańskiej tamy dolatujemy po przesiadkach w Rzymie i Kairze, a po kilkunastu minutach jazdy busem z lotniska docieramy do prywatnego portu. Tam czeka na nas właściciel niemałej „floty” turystyczno-wędkarskiej, łącznie kilkanaście jednostek od małych dwuosobowych motorówek do dużego statku-hotelu z wygodnymi kabinami, węzłem sanitarnym i tarasem jadalniano-wypoczynkowym. Pełen Wersal . . .
Ja z Danielem „Deniro” otrzymujemy do dyspozycji około ośmiometrowej długości łódź z kabiną 3-osobową, kuchnią, spiżarką, zamrażarką. Nasi opiekunowie – przewodnik Ali, kucharz i ochroniarz mają do dyspozycji… dach naszej kabiny. Czyli będą spali pod chmurką.
Przez pierwsze dwa dni nie zazdroszczę im, gdyż bardzo silnie wieje, także z nocy. W końcu to jeszcze zima. Pytam się o wyposażenie łodzi – widzę echosondę. A co z zasilaniem? Jak będziemy ładować nasze komórki? W końcu mamy spędzić na łodzi 6 dni. Odpowiedź trochę mnie osłabia – na łodzi jest agregat, ale i tak po dwóch godzinach rejsu stracimy zasięg, więc komórki będą nieprzydatne. Na szczęście, załoga posiada telefon satelitarny, on nie traci zasięgu.
Nasz anglojęzyczny przewodnik Ali (brat szefa) od 18 lat łowi na jeziorze Nasera. Informuje, że możliwości łowienia są różne. O tej porze roku preferuje się trolling woblerami schodzącymi na 3 – 6 metrów oraz spinning wszelkimi dostępnymi przynętami. Oczywiście należy pamiętać, że celem naszej wyprawy są okonie nilowe, a najmniejsze poławiane osobniki przewyższają rozmiarami aktualny rekord Polski okonia, więc wielkość przynęt bardziej przypomina te tradycyjnie stosowane na grube szczupaki.
Rekordowy okoń Nilowy z J. Nasera ważył 176 kg!!! Nasi przewodnicy mają na koncie okazy od 62 kg do 106 kg. O mniejszych nie wspominają. Ot, takie „patelniaki”… Drugą interesującą nas rybą jest Tigerfish, czyli ryba tygrysia. Pięknie ubarwiona, ogromnie waleczna, impetem przypomina trochę łososie lub skandynawskie czarniaki. No i te budzące respekt zębiska…
Jezioro jest ogromne, miejscami tracimy orientację (my), bo Ali zna je jak własną kieszeń. Cała masa wysp, zatok, górek podwodnych, dość skąpa roślinność, setki ptaków i krystalicznie czysta woda. Trochę przypomina mi się wiosenny krajobraz szwedzkich i norweskich szkierów, ale napotkani ciemnoskórzy rybacy, temperatura marcowa plus 30 stopni Celsjusza w cieniu i brak soli w wodzie uświadamiają mi, że jesteśmy jednak na innym kontynencie.
Tak naprawdę dopiero na trzeci dzień – mimo że przewodnik się bardzo starał – po ustabilizowaniu się pogody, zaczynamy „normalnie” łowić. Ali, zajmujący swoje stanowisko na „bocianim gnieździe”, bezbłędnie prowadzi łódź pomiędzy wyspami, starannie opływa skupiska podwodnej roślinności, przy których czają się okonie nilowe i ryby tygrysie. Zawsze informuje nas, czy mamy łowić na przynęty płyciej chodzące, czy też możemy założyć coś głębiej nurkującego.
Doskonale „czyta” to ogromne łowisko. Sporo łowimy, przez około trzy godziny pada 8 ryb, a największy okoń dochodzi do 10 kg. Jest też śliczny Tigerfish, trochę ponad „trójkę”. Większość ryb łowimy na trolling. Podczas holu okonie wielokrotnie wyskakują, próbują uwolnić się od woblera. Przewodnik pomaga w wyciąganiu ryb na pokład, robimy sporo zdjęć.
Dolna szczęka okonia jest w miarę bezpieczna, można za nią chwycić rybę, ale przy kilku sztukach potrzebna jest osęka. Ali podbiera ryby bardzo ostrożnie, prawie wszystkie wracają do wody, ale kilka trafia pod nóż kucharza, a potem na nasz stół. Na moje życzenie kucharz przygotowuje okonia na dwa sposoby: egipski, bogaty w różnorodne przyprawy i nasz polski, czyli tradycyjna panierka z odrobiną soli. Pychota. Kruchutkie, delikatne mięso, smakiem trochę przypomina świeżego bałtyckiego dorsza. Ucztujemy do woli.
Z przynęt najskuteczniejsze okazują się Rapala DT-9 i baryłki Manns +20. Kolory jaskrawo zielone, pomarańczowe i nasze flagowce. I tu uwaga! Ryby są bardzo waleczne, demolują fabryczne kotwice i kółeczka. Trzeba wszystko przezbroić na sprzęt najwyższej jakości. Mocne kółka i kotwice, najlepiej Ownera. Morskie kotwice są zazwyczaj zbyt ciężkie do niektórych woblerów, wypaczają ich pracę. Za to mocne morskie agrafki. Nie ma żartów. W każdej chwili przynętę może pochwycić jakieś nilowe monstrum.
Kołowrotki – do trollingu, multiplikatory sprawdzonej firmy, wielkość 7000 – 10000, z czułym hamulcem. Brania okonia są gwałtowne, często następuje odjazd ryby i nie można dopuszczać do zerwania zestawu. Do spinningu stosujemy mocne szczupakowo-trociowe kręciołki. Wykonujemy dalekie rzuty. Chodzi o to, aby przynęta (najczęściej wobler) spenetrowała jak największy odcinek wody. Większość brań, także jesienią, ma miejsce na głębokości od 4 do 7 metrów. Musimy pozwolić przynęcie popracować na tych głębokościach. Wędki do trolla mocne, trochę jak morskie 20 – 30 funtów, długość 210 – 240 cm. Łódź wyposażona jest w wędki Shimano Beast Master wersja „travel”240 cm w czterech składach. Do spinningowania długie, minimum 3-metrowe trociowe kijki.
Często zatrzymujemy się przy kamienistych wysepkach, długim kijem daleko się rzuca, lepiej manewruje przynętą i praktycznie nic się nie urywa. Plecionka do trollingu niezbyt gruba (jakieś 20 – 30 kg wytrzymałości), aby przynęta mogła zejść na dobrą głębokość. Co najmniej metrowy przypon z grubej fluorocarbonowej żyłki (wytrzymałość 60-70 kg), odpornej na przetarcia. Dno jeziora w większości jest najeżone ostrymi skałami, kamieniami. Jesienią łowi się grube sztuki, są one wtedy przed tarłem i chętnie atakują duże, 15-20 centymetrowe woblery. Bardzo dobrze sprawdza się też wtedy metoda na żywca.
Poza okoniami nilowymi łowimy kilka ryb tygrysich, także na obrotówki. Ryby są bardzo szybkie, błyskawicznie się przemieszczają. Czasami podczas holu wydaje się, że ryba zeszła, ale ona z ogromną prędkością płynie w stronę łodzi tak, że nie nadążamy wybierać luzu plecionki. Za chwilę ta torpeda odbija w bok i przemieszcza się kolejne kilkadziesiąt metrów. Jej hol można porównać do holu kanadyjskich łososi z rzeki Fraser lub do norweskich czarniaków. Przepiękne ubarwienie i pokaźne zęby tigerfisha to dwie niesamowite cechy, które powodują, że marzę o kolejnej wyprawie i spotkaniu z tą przepiękną rybą. Największa sztuka zostaje zabrana przez naszą załogę – mają ją uwędzić i poczęstować nas przy następnym pobycie…
Przed wyjazdem czytałem, że w J. Nasera są sumy dorastające do 40 kg. Ali potwierdza moje wiadomości. Jednej nocy postanawiam zarzucić coś na grunt. Jako że nie dysponujemy żywcem, przewodnik proponuje kawałek mrożonego kurczaka. Ciekawe… Dwa zestawy „drobiowe” lądują w obiecującej zatoce, ale brań nie widać i nie słychać. Na niebie najpierw obserwujemy prawdziwe „egipskie ciemności” , a potem pojawia się ogromna ilość gwiazd. Śliczny widok. Od razu mam wspomnienia z Mazur, kiedy w lipcowe noce siadaliśmy nad Krutynią i wsłuchiwaliśmy się w dźwięk dzwoneczka naszych bambusowych gruntówek, w oczekiwaniu na branie węgorza.
Postanawiamy zostawić zestawy na noc. Rano niespodzianka. Na jednej wędce w zwisającą plecionkę zaplątał się nietoperz, widocznie w nocy nie wykazał się należytą czujnością. Robię kilka fotek i pomagam mu się uwolnić. Na drugiej wędce mamy półtorakilogramową Electricfish czyli rybę elektryczną!!! Skusiła się na surowego kurczaka! Podobno nieźle kopie. Wolę nie sprawdzać. Po wyhaczeniu wraca do wody.
Cała nasza wyprawa przypomina prawdziwe safari – warunki są dość surowe, przez okrągłe 144 godziny obcujemy z oryginalną a zarazem dziką przyrodą, śpimy tam, gdzie akurat dopłyniemy przed zmrokiem, jemy to, co mamy na zapasie w spiżarce i zamrażarce, ewentualnie to, co złowimy… Muszę zaznaczyć, że przydzielony nam kucharz starał się, pomimo dość trudnych warunków pokładowych. Posiłki były smaczne, doprawione, estetycznie podane. Nic nam nie zaszkodziło, nie dopadła nas „zemsta Faraona”. Oczywiście tak na wszelki wypadek posiłkowaliśmy się własnymi wysokoprocentowymi „odkażaczami”.
A Egipcjanie też zadbali o nas. Znają turystów z Europy. Dobrze wiedzą, czego potrzeba wędkarzowi, który kilka dni przebywa poza rodzinnym domem. Przez całą drogę towarzyszyła nam niebieskooka „Stella”, była na wyciągnięcie ręki, zawsze w zasięgu . . .
Lodówki turystyczne były zapełniane napojami, mieliśmy duży zapas wody mineralnej przydatnej w upalnej pogodzie oraz przy myciu zębów. A nasi opiekunowie pili wodę wprost z jeziora.
Przemieszczając się, często widzimy rybaków, którzy poławiają głównie tilapię. Ali praktycznie zna wszystkich na jeziorze. Czasami podpływamy do nich, pokazują nam swoje połowy. Jednego wieczoru jemy tilapię na kolację. Mocne, zbite, smaczne mięso. Nastąpił handel wymienny, ryby za torebkę ryżu. Warto było!
Rybacy mieszkają w prowizorycznych (przenośnych) czworokątnych szałasach. W porze przyboru wody (od sierpnia do października różnice poziomu wody mogą sięgać nawet ok. 20 metrów! ) przenoszą szałasy na większe (wyższe) wyspy. Na takich wyspach mieszkają też Beduini, którzy wypasają kozy. Wokoło mnóstwo ptaków, łącznie z bocianami i pelikanami. Kamieniste wyspy zamieszkuje wiele gatunków jaszczurek, gekonów itp.
Z uporem wypatrujemy krokodyla, ale tylko na jednej z wysp udaje nam się natknąć na rozkładającego się osobnika. Jest jeszcze dość dobrze zachowany, ale fetor jest uciążliwy. Mierzę go krokami – ma ponad 4 metry!!! Budzi respekt. Ciekawe, jak zginął ? Zbyt długo się nie zastanawiamy, ale jedna łuska ląduje na pamiątkę w chlebaku.
Podczas codziennych kąpieli w jeziorze, trochę nerwowo rozglądamy się na boki, ale przewodnik twierdzi, że krokodyle płoszą się na widok łodzi i ludzi. Może to i dobrze. Nasz pakiet wycieczkowy nie przewidywał luksusów, ale 4. wieczoru zaznajemy go w pełni. Nasza łódź cumuje obok powracającej z trasy do portu łodzi-hotelu, należącej do firmy brata Alego. Mamy możliwość przespania się w wygodnej kabinie, jest WC, prysznic z gorącą wodą, zadaszony taras widokowy, wygodne kanapy do sjestowania. Pięć wędkarskich gwiazdek! Przy grupie 6-8 wędkarzy taka łódź płynie razem z dwuosobowymi motorówkami wędkarskimi. Towarzyszy im jeszcze łódź-zaopatrzenie, na której odbywa się gotowanie, tam też mieszka załoga, przewodnicy. Właśnie z takiej opcji zamierzam skorzystać podczas kolejnej wyprawy do Egiptu planowanej w drugiej połowie listopada.
To wielka radocha spędzić 6 dni i nocy na wodzie, łowić od świtu do zmierzchu, skupić uwagę na bardzo oryginalnej przyrodzie, zrobić sobie fotkę z okoniem nilowym przy zachodzącym słońcu. Naprawdę można odpocząć i wyluzować się. Ziemia Faraonów okazała się dla nas łaskawa. Jesienią powinno być jeszcze lepiej.
Jeżeli macie więcej pytań o możliwościach wędkowania, to chętnie odpowiem.